logo PLURIXu > strona startowa PLURIX (od 26V1983) Jerzy Klaczak
Biura Rachunkowe(od 1992) św. Min.Fin. 3374/97
kancelaria Doradcy Podatkowego (ubezpieczenie, licencja nr 4983)
Pn..Pt: 8:30..14:45
tel: (32)203 64 95
tel: (501)950 390
Przeprowadziliśmy się

PLURIX - Fantastyka Księgowa

Dawno już chciałem go opublikować na szerszym forum, ale po tym opowiadaniu, napisanym celem odreagowania moich pierwszych kontaktów z księgowością pozostał tylko wydruk na papierze samokopiującym (z czarną, kalkową stroną podłoża - takie wtedy były!). W jednym miejscu brakowało 1..2 wierszy tekstu (tyle wynika z policzenia linijek na zerwanym wydruku) - starałem się "wczuć" w tamten sposób myślenia i "dotworzyć" zerwany kawałek (jeżeli P.T. Czytelnik go znajdzie, to strona mu potwierdzi).
P.T. krytykantom (szczekającym, że to wszystko już było u konstruktora Trurla budującego maszynę na duże "B") chciałbym nieśmiało podpowiedzieć, że
wtedy (nie powiem, ile lat temu to było) nie było jeszcze Internetu ani faksów, komputery były XT z procesorem 8MHz a dokumentów w Izonowej było 2,500 miesięcznie, wieczorowe studia marketingu nie istniały, nie znałem jeszcze Hawkinga lecz Nielsa Bohra, nie czytałem jeszcze książki "Simulakra" Ph.Dicka, sikawkowy Pawlak nie został jeszcze dubletowym premierem, Wałęsa nie był jeszcze ani prezydentem, ani noblistą, a i nazwisko Wesołowski wziąłem losowo z książki telefonicznej (tak jak Palarczyka, Wojtanię i Mierzejewskiego - tu nie trafiłem jeszcze), wszelkie inne rzekome zapożyczenia są też moim ówczesnym wymysłem (wojska - jako przeciwstawienia ludzi CYWILizowanych, nikt już nie nazywa barbarami), a teoria metaksięgowości   jest bezdyskusyjnie moja! Tylko mój (znany) kapelusz skautowski miałem już wtedy...

Wesołowski - początek kariery

     Z biurowca zadzwonili o siódmej. Poruszonej sekretarce nagle zapodziały się wszystkie papiery, choć już od tygodnia całość była przygotowana, skompletowana i włożona do osobnej teczki, na której Ziuta amarantowym flamastrem wykaligrafowała   P r o j e k t . Teczka wreszcie znalazła się, w najmniej oczekiwanym miejscu - na środku biurka w moim gabinecie, przyciśnięta bibularzem - i wtedy nagle okazało się, że wyleciały z niej załączniki.
     Stałem przed lustrem poprawiając krawat i starałem się nie myśleć o tym, że jego radca na pewno jedzie już we windzie. W myślach układałem sobie kolejne scenariusze rozmowy - może zacznę od mojego artykułu w Popular Mathematics & Arithmetics.... Chociaż nie, najlepiej będzie, jeżeli poproszę po prostu o przekazanie samego streszczenia najważniejszych idei, bo przecież i tak nie będzie czytał całego opracowania. A jeżeli konspekt jest zbyt powierzchowny i cały pomysł wygląda na jeszcze jeden niedowarzony koncept inteligencika, który...
     Drzwi otworzyły się, wszedł starszy, gruby mężczyzna w charakterystycznym, brązowym garniturze, skórzanych półbutach podbitych blaszkami i w zarękawkach. Ziuta jęknęła cicho w głębi gabinetu "Zarękawki! Wiedziałam, że muszę coś przeoczyć". Z przejęcia wypadły jej z rąk dokumenty i szeleszczącym wahlarzykiem rozsypały się po parkiecie. Nie byłem nawet wściekły, oto największa - i najprawdopodobniej jedyna - okazja w życiu wymykała mi się z rąk i nawet dokładnie nie wiedziałem, jak mam się w powstałej sytuacji znaleźć: rzucić się na kolana i zbierać akta? zostać i przywitać mojego gościa?
- Palarczyk, nadrachmistrz w randze prezydenta - przedstawił się przybysz.
- Wesołowski, Tadeusz - odparłem machinalnie.
Prezydent - rzeczywiście, pamiętam, że kandydował chyba w poprzednich wyborach (a może wtedy nie było jeszcze u nas Kółka Samokształceniowego?) - uśmiechnął się konfidencjonalnie.
- Ja wiem, druhu Wesołowski, po kogo mnie wysłano. Główny nie od dzisiaj interesuje się wartościowym, doświadczonym narybkiem. Oczywiście, nie osobiście, nie osobiście - od tego ma swoich podwładych - takich, jak choćby ja.
Cały czas myślałem tylko o jednym - co ja mu właściwie wręczę. Bryk gdzieś zagubił się między papierami, w zdenerwowaniu nie byłem w stanie przypomnieć sobie, co to ja takiego w ogóle właściwie zaproponowałem - i nagle do mnie doszło, jak uderzenie obuchem.
- Po mnie? To znaczy... - nie byłem w stanie nawet zapytać - Że ja? Ja, osobiście?
- Taak. - powiedział to pogodnie, ale z naciskiem - My w końcu przez całe długie godziny urzędowania musimy przyjmować jakieś strony. I nie wiem, dlaczego druh nie może uwierzyć, że staramy się...
- Ale, zaraz - kiedy? Ja muszę... - nie było rozsądne z mojej strony przerywać, był w końcu jakąś tam Głową Państwa. I nagle wypsnęło mi się to, czego na pewno nie powinienem był dodawać - Wszystko się przecież rozpierzchło!
- Trudno było nie zauważyć - potrafił być prawie sympatyczny. - No, ale na nas już czas. Zwłaszcza w naszej profesji dokładność i punktualność stawiana jest za wzór społeczeństwu, prawda?
- Jestem tylko młodszym adeptem, prawie amatorem.
- Fałszywa skromność, Paccioli na uniwersytecie też nie błyszczał.
Zawsze wydawało mi się, że sentencję tą wygłaszano o kimś innym, ale nigdy nie znalazłem czasu, żeby porządnie zaprogramować któryś z mózgów.
- Wolę wszystko z góry uprzedzić. - Jednym ruchem rozwiał moje dalsze wątpliwości. - Materiały nie będą nam potrzebne, przypuszczam, że druh spokojnie uporządkuje to sobie w głowie trakcie jazdy.
- No, ale przecież muszę zostawić jakiś schemat. Na jakiej podstawie komisja podejmie choćby pierwsze...
- Nie, wyrażam się chyba za mało jasno. Komisja, budżet, personel - to wszystko potem. Tam jest u nas taki druh - Wojtania Wojciech - to z nim sobie potem na spokojnie wszystko we dwójkę ustalicie, terminy, harmonogram i te inne. On mi to potem da do uzgodnienia i...
Byłem przekonany, że nie za bardzo nawet wiedział, jakie to mają być "te inne". Ale wciąż nie rozumiałem jednego...
- To po co w takim razie dzisiaj moja obecność? Z kim właściwie i o czym mam rozmawiać?
Uśmiechnął się drugi raz, tym razem samymi kącikami starych oczu za grubymi, rybimi szkłami.
- Hm... Dzisiaj chodzi tylko o decyzję: na "tak" albo na "nie". Na szczegóły przyjdzie czas potem, od tego mamy zespół specjalistów. Nie ujmując druhowi - oni są w tym profesjonalistami, nie chodzi o pozbawienie autorstwa projektu, i tak druh będzie koordynował ich pracę, po prostu nie przeoczycie żadnego szczegółu. - wyjaśniał mi to powoli, jak akademickiemu profesorowi.
    Ziuta zaprzestała uganiania się za fruwającymi w przeciągu arkuszami i powoli wstawała z klęczek. Sekretarka zamarła z wpółotwartymi ustami, ale jednak była to pracownica z klasą - nie wiem, kiedy wcisnęła nagrywanie, ale migające czerwone światełko pokazywało, że chwila ta utrwala się dla potomności (a przede wszystkim dla najbliższych wrogów).
"Wezmę ją potem ze sobą, przyda mi się - ma głowę na karku". Byłem zdumiony, jak mogę zajmować się takimi błahostkami w tak zwrotnym przecież - przynajmniej dla mnie - momencie.
- To znaczy, dzisiaj... Z Nim?
- Tak, z Głównym.
Też kiedyś będę tak swobodnie to wymawiał. W końcu, On też niegdyś był podobno zupełnie zwyczajnym skautem. Oficjalne biografie milczą teraz na ten temat, ale mówiono mi w Instytucie, że jakoby był fizykiem kwantowym, bardzo zdolnym zrazu, który zrewolucjonizował cały dział na styku matematyki, fizyki i gastronomii. Wydawało się, że Nagroda Nobla na zawsze zamknęła mu drogę do dalszej kariery - i wtedy dostał właśnie pierwszą swoją Odznakę za Zasługi dla Rozwoju (Buchalterii), zdaje się brązową. A może to jest właśnie jego oficjalna biografia, rozpowszechniana drogą plotek? Mierzejewski Zdzisław twierdził, że znał jednego takiego, który zaczynał szlifując krawężniki wystawiając Polecenia Księgowania z bloczka i skończył nie Uniwersytet, tylko Filię - tak, jak ja - i nie jest żadnym Japończykiem. Nie wiem, czy sama taka myśl nie była świętokradztwem, ale w końcu każdy podobno nosi liczydło w plecaku. Ten Pałerczyk, na przykład, nie zostanie już nikim więcej - chociaż Prezydent, na dobrą sprawę, to też nie jest byle kto w dzisiejszych czasach.
     Wyobraźnia jest straszną rzeczą. W myślach widziałem już się daleko i wysoko, a przez to zupełnie nie zwracałem uwagi na drogę i nie byłbym w stanie opowiedzieć niczego. Może mi się to wszystko po prostu przyśniło? Musieliśmy chyba wyjść na korytarz, zjechać na dół, ale jedyne, co pamiętam, to kiedy otwarły się już drzwi do Jego gabinetu i zobaczyłem tę twarz, znaną jeszczce ze szkolnych czytanek do Rachunków, a wokół niego pięciu Najwyższych Biegłych.
- Wesołowski Tadeusz, informatyk - Prezydent prezentował mnie tymczasem zebranym - Autor projektu...
- Wiem. - głos miał cichy, ale ochrypły niczym dzwon. - Projekt zyskał sobie szerokie uznanie stron i po przeanalizowaniu został zaopiniowany pozytywnie przez Komisję. Nie wdaję się tutaj w merytoryczną ocenę jego wartości - od tego są eksperci. Wciąż jednak nie jestem przekonany, mimo że niektórzy obecni - Główny opuścił głowę i spojrzał przeciągle znad okularów w stronę Biegłego bez Segregatora - są więcej, niż entuzjastyczni. Ja może jestem już nieco staroświecki, dlatego - niech druh mnie przekona!
- Mów! Masz cztery minuty. - syknął nad uchem Palarczyk.
Wszystko mi się nagle przypomniało i poukładało na swoich miejscach. O, jakimż byłem głupcem przygotowując moje sprawozdanie; jak w gruncie rzeczy pomógł mi ślepy traf - rozsypując kartki.
- Nie będę mówił tutaj o samej technice; jest ona w końcu sprawą drugorzędną - postąpiłem o krok do przodu - do rozwiązania przez techników i wdrożenia przez barbarów. Nas, cywilizowanych interesuje przede wszystkim skutek. Otóż, per saldo możemy...
Na biurku zadzwonił telefon i Główny skrzywił się z niesmakiem.
- Mówiłem przecież - w tym momencie dopiero poprawił okulary, które zsunął obserwując mój nie zaczęty jeszcze monolog. Dzwonił mały aparat, stojący z dala od innych, i zanim ktokolwiek podniósł słuchawkę - a może nikt nie miał nawet zamiaru zgłaszać się - zapłonął ekran komputera za moimi plecami. Prezydent ścisnął mnie za rękę, ale i tak zdążyłem już zamilknąć, bo wyczułem, że dzieją się znacznie ważniejsze sprawy, wobec których zszarzeć musi chwilowo nawet mój projekt. Siedzący wstali, barbarzy pełniący pikietę zasalutowali. Rozległ się charakterystyczny klekot drukarki do akt pozarządowych, a Prezydent wyszarpnął z kabury i podał wieczne pióro.
    Główny, zanim jeszcze złożył się do podpisu, odchrząknął i z uroczystą twarzą oznajmił:
- Niech moi drodzy biegli rozgłoszą wszem i wobec - Mamy nowy bilans!

na górę strony

Istota pomysłu Wesołowskiego

    Istota pomysłu Wesołowskiego Tadeusza sprowadza się - najkrócej - do spostrzeżenia, że biurokracja jest tylko pierwszym krokiem do księgowości. O ile bowiem prawdziwa biurokracja nie może istnieć bez księgowości - i to rozbudowanej na tyle, żeby egzekwować nakładane na druhów obciążenia, to w pryncypiach możliwa jest natomiast księgowość samoistna, nie wspierająca żadnej szczególnej działalności. Co jednak miałoby być przedmiotem takiej księgowości? I tutaj Wesołowski Tadeusz, matematyk z wykształcenia poszedł dalej drogą wskazaną przez swoich nauczycieli w zakresie podstaw matematyki i zbilansował przepięknie prace Kurta Goedela. Dowód Goedla bowiem, jak pamiętamy, polega w istocie na skonstruowaniu matematycznego zapisu konfudującej od dawna dzieci kartki z napisem "To zdanie jest fałszywe"; niezbędnym do tego celu narzędziem okazała się - upraszczając sprawę - możliwość tworzenia twierdzeń o twierdzeniach (metamatematyka) w ramach samej matematyki. Jak wąż Eskulapa, zjadający własny ogon, metamatematyka odchodzi od zajmowania się światem zewnętrznym i skupia swoje zainteresowanie na samej matematyce. Aval, wystawiony dr Kurtowi Goedlowi przez bieg. Wesołowskiego Tadeusza, prowadzi prostą drogą do akceptu    m e t a k s i ę g o w o ś c i  . I to jedno słowo wyjaśnia każdemu rachmistrzowi właściwie wszystko: przedmiotem księgowania należy uczynić samo księgowanie. Sam choćby obieg paczek z dokumentami podlegającymi księgowaniu jest właściwie miniaturą (siostrzanej nam) Gospodarki Materiałowo - Magazynowej, ich wydawanie do dekretacji powinno odbywać się co najmniej za odpowiednim drukiem Rw - który z kolei, jako dowód podlegający bez wątpienia księgowaniu, wchodzić będzie w skład tej (bądź innej) paczki. A księgowość w księgowości - takie np. paczki czekające na zadekretowanie aż proszą się o analogię z kontem 337 - Towary handlowe na stanie. Jakże bowiem inaczej prowadzić ich ewidencję? Oczywiście, na początku, kiedy jeszcze paczek jest mało, niewiele też jest opisujących je dokumentów. Przypominają nam się, niewątpliwie, prace Georga Cantora: tak, jak liczby naturalne tworzymy ze zbioru pustego (reprezentującego zero), po którym następuje zbiór zawierający - jako jedyny element - właśnie zbiór pusty, tak też i następujący po Wesołowskim rewidenci wprowadzili pojęcie paczki pustej. Umożliwiło to z kolei nie tylko stopniowe wprowadzanie metaksięgowości w istniejących już podmiotach drogą zastępowania ewidencji zaszłości zewnętrznych przez zarachowywanie samych operacji księgowych. Nie, teraz stało się możliwe powstanie zupełnie nowej jednostki dosłownie od zera, gdzie na początku występują tylko puste paczki i opisujące je dokumenty, z których dopiero tworzone są paczki "pochodne", teraz zawierające już dokumenty. W tym popularnym felietonie, nie pretendującym do rangi drętwej piły z kart podręcznika historii, nie miejsce na przypomnienie szkoły weimarsko - kopenhaskiej, wraz z jej badaniami w zakresie ewolucji kolejnych pokoleń paczek, poczynając od tych pierwszych, które puściły cały wszechświat w ruch - tak, jak pierwsza kwota uznana w ciężar konta 803 - Kapitał założycielski powoduje, że pusty do tej pory system kont napełnia się żywą treścią ruchu okrężnego środków.
    I tak, jak na początku było zero, ta idealna wielkość, która nie jest ani kredytem ani debetem, tak też i na końcu niech salda Wam się zbilansują. Let the corresponding accounts always will be with you!

na górę strony