PLURIX - Fantastyka Księgowa
P.T. krytykantom (szczekającym, że to wszystko już było u konstruktora Trurla budującego maszynę na duże "B") chciałbym nieśmiało podpowiedzieć, że wtedy (nie powiem, ile lat temu to było) nie było jeszcze Internetu ani faksów, komputery były XT z procesorem 8MHz a dokumentów w Izonowej było 2,500 miesięcznie, wieczorowe studia marketingu nie istniały, nie znałem jeszcze Hawkinga lecz Nielsa Bohra, nie czytałem jeszcze książki "Simulakra" Ph.Dicka, sikawkowy Pawlak nie został jeszcze dubletowym premierem, Wałęsa nie był jeszcze ani prezydentem, ani noblistą, a i nazwisko Wesołowski wziąłem losowo z książki telefonicznej (tak jak Palarczyka, Wojtanię i Mierzejewskiego - tu nie trafiłem jeszcze), wszelkie inne rzekome zapożyczenia są też moim ówczesnym wymysłem (wojska - jako przeciwstawienia ludzi CYWILizowanych, nikt już nie nazywa barbarami), a teoria metaksięgowości jest bezdyskusyjnie moja! Tylko mój (znany) kapelusz skautowski miałem już wtedy...
Wesołowski - początek kariery
Stałem przed lustrem poprawiając krawat i starałem się nie myśleć o tym, że jego radca na pewno jedzie już we windzie. W myślach układałem sobie kolejne scenariusze rozmowy - może zacznę od mojego artykułu w Popular Mathematics & Arithmetics.... Chociaż nie, najlepiej będzie, jeżeli poproszę po prostu o przekazanie samego streszczenia najważniejszych idei, bo przecież i tak nie będzie czytał całego opracowania. A jeżeli konspekt jest zbyt powierzchowny i cały pomysł wygląda na jeszcze jeden niedowarzony koncept inteligencika, który...
Drzwi otworzyły się, wszedł starszy, gruby mężczyzna w charakterystycznym, brązowym garniturze, skórzanych półbutach podbitych blaszkami i w zarękawkach. Ziuta jęknęła cicho w głębi gabinetu "Zarękawki! Wiedziałam, że muszę coś przeoczyć". Z przejęcia wypadły jej z rąk dokumenty i szeleszczącym wahlarzykiem rozsypały się po parkiecie. Nie byłem nawet wściekły, oto największa - i najprawdopodobniej jedyna - okazja w życiu wymykała mi się z rąk i nawet dokładnie nie wiedziałem, jak mam się w powstałej sytuacji znaleźć: rzucić się na kolana i zbierać akta? zostać i przywitać mojego gościa?
- Palarczyk, nadrachmistrz w randze prezydenta - przedstawił się przybysz.
- Wesołowski, Tadeusz - odparłem machinalnie.
Prezydent - rzeczywiście, pamiętam, że kandydował chyba w poprzednich wyborach (a może wtedy nie było jeszcze u nas Kółka Samokształceniowego?) - uśmiechnął się konfidencjonalnie.
- Ja wiem, druhu Wesołowski, po kogo mnie wysłano. Główny nie od dzisiaj interesuje się wartościowym, doświadczonym narybkiem. Oczywiście, nie osobiście, nie osobiście - od tego ma swoich podwładych - takich, jak choćby ja.
Cały czas myślałem tylko o jednym - co ja mu właściwie wręczę. Bryk gdzieś zagubił się między papierami, w zdenerwowaniu nie byłem w stanie przypomnieć sobie, co to ja takiego w ogóle właściwie zaproponowałem - i nagle do mnie doszło, jak uderzenie obuchem.
- Po mnie? To znaczy... - nie byłem w stanie nawet zapytać - Że ja? Ja, osobiście?
- Taak. - powiedział to pogodnie, ale z naciskiem - My w końcu przez całe długie godziny urzędowania musimy przyjmować jakieś strony. I nie wiem, dlaczego druh nie może uwierzyć, że staramy się...
- Ale, zaraz - kiedy? Ja muszę... - nie było rozsądne z mojej strony przerywać, był w końcu jakąś tam Głową Państwa. I nagle wypsnęło mi się to, czego na pewno nie powinienem był dodawać - Wszystko się przecież rozpierzchło!
- Trudno było nie zauważyć - potrafił być prawie sympatyczny. - No, ale na nas już czas. Zwłaszcza w naszej profesji dokładność i punktualność stawiana jest za wzór społeczeństwu, prawda?
- Jestem tylko młodszym adeptem, prawie amatorem.
- Fałszywa skromność, Paccioli na uniwersytecie też nie błyszczał.
Zawsze wydawało mi się, że sentencję tą wygłaszano o kimś innym, ale nigdy nie znalazłem czasu, żeby porządnie zaprogramować któryś z mózgów.
- Wolę wszystko z góry uprzedzić. - Jednym ruchem rozwiał moje dalsze wątpliwości. - Materiały nie będą nam potrzebne, przypuszczam, że druh spokojnie uporządkuje to sobie w głowie trakcie jazdy.
- No, ale przecież muszę zostawić jakiś schemat. Na jakiej podstawie komisja podejmie choćby pierwsze...
- Nie, wyrażam się chyba za mało jasno. Komisja, budżet, personel - to wszystko potem. Tam jest u nas taki druh - Wojtania Wojciech - to z nim sobie potem na spokojnie wszystko we dwójkę ustalicie, terminy, harmonogram i te inne. On mi to potem da do uzgodnienia i...
Byłem przekonany, że nie za bardzo nawet wiedział, jakie to mają być "te inne". Ale wciąż nie rozumiałem jednego...
- To po co w takim razie dzisiaj moja obecność? Z kim właściwie i o czym mam rozmawiać?
Uśmiechnął się drugi raz, tym razem samymi kącikami starych oczu za grubymi, rybimi szkłami.
- Hm... Dzisiaj chodzi tylko o decyzję: na "tak" albo na "nie". Na szczegóły przyjdzie czas potem, od tego mamy zespół specjalistów. Nie ujmując druhowi - oni są w tym profesjonalistami, nie chodzi o pozbawienie autorstwa projektu, i tak druh będzie koordynował ich pracę, po prostu nie przeoczycie żadnego szczegółu. - wyjaśniał mi to powoli, jak akademickiemu profesorowi.
Ziuta zaprzestała uganiania się za fruwającymi w przeciągu arkuszami i powoli wstawała z klęczek. Sekretarka zamarła z wpółotwartymi ustami, ale jednak była to pracownica z klasą - nie wiem, kiedy wcisnęła nagrywanie, ale migające czerwone światełko pokazywało, że chwila ta utrwala się dla potomności (a przede wszystkim dla najbliższych wrogów).
"Wezmę ją potem ze sobą, przyda mi się - ma głowę na karku". Byłem zdumiony, jak mogę zajmować się takimi błahostkami w tak zwrotnym przecież - przynajmniej dla mnie - momencie.
- To znaczy, dzisiaj... Z Nim?
- Tak, z Głównym.
Też kiedyś będę tak swobodnie to wymawiał. W końcu, On też niegdyś był podobno zupełnie zwyczajnym skautem. Oficjalne biografie milczą teraz na ten temat, ale mówiono mi w Instytucie, że jakoby był fizykiem kwantowym, bardzo zdolnym zrazu, który zrewolucjonizował cały dział na styku matematyki, fizyki i gastronomii. Wydawało się, że Nagroda Nobla na zawsze zamknęła mu drogę do dalszej kariery - i wtedy dostał właśnie pierwszą swoją Odznakę za Zasługi dla Rozwoju (Buchalterii), zdaje się brązową. A może to jest właśnie jego oficjalna biografia, rozpowszechniana drogą plotek? Mierzejewski Zdzisław twierdził, że znał jednego takiego, który zaczynał szlifując krawężniki wystawiając Polecenia Księgowania z bloczka i skończył nie Uniwersytet, tylko Filię - tak, jak ja - i nie jest żadnym Japończykiem. Nie wiem, czy sama taka myśl nie była świętokradztwem, ale w końcu każdy podobno nosi liczydło w plecaku. Ten Pałerczyk, na przykład, nie zostanie już nikim więcej - chociaż Prezydent, na dobrą sprawę, to też nie jest byle kto w dzisiejszych czasach.
Wyobraźnia jest straszną rzeczą. W myślach widziałem już się daleko i wysoko, a przez to zupełnie nie zwracałem uwagi na drogę i nie byłbym w stanie opowiedzieć niczego. Może mi się to wszystko po prostu przyśniło? Musieliśmy chyba wyjść na korytarz, zjechać na dół, ale jedyne, co pamiętam, to kiedy otwarły się już drzwi do Jego gabinetu i zobaczyłem tę twarz, znaną jeszczce ze szkolnych czytanek do Rachunków, a wokół niego pięciu Najwyższych Biegłych.
- Wesołowski Tadeusz, informatyk - Prezydent prezentował mnie tymczasem zebranym - Autor projektu...
- Wiem. - głos miał cichy, ale ochrypły niczym dzwon. - Projekt zyskał sobie szerokie uznanie stron i po przeanalizowaniu został zaopiniowany pozytywnie przez Komisję. Nie wdaję się tutaj w merytoryczną ocenę jego wartości - od tego są eksperci. Wciąż jednak nie jestem przekonany, mimo że niektórzy obecni - Główny opuścił głowę i spojrzał przeciągle znad okularów w stronę Biegłego bez Segregatora - są więcej, niż entuzjastyczni. Ja może jestem już nieco staroświecki, dlatego - niech druh mnie przekona!
- Mów! Masz cztery minuty. - syknął nad uchem Palarczyk.
Wszystko mi się nagle przypomniało i poukładało na swoich miejscach. O, jakimż byłem głupcem przygotowując moje sprawozdanie; jak w gruncie rzeczy pomógł mi ślepy traf - rozsypując kartki.
- Nie będę mówił tutaj o samej technice; jest ona w końcu sprawą drugorzędną - postąpiłem o krok do przodu - do rozwiązania przez techników i wdrożenia przez barbarów. Nas, cywilizowanych interesuje przede wszystkim skutek. Otóż, per saldo możemy...
Na biurku zadzwonił telefon i Główny skrzywił się z niesmakiem.
- Mówiłem przecież - w tym momencie dopiero poprawił okulary, które zsunął obserwując mój nie zaczęty jeszcze monolog. Dzwonił mały aparat, stojący z dala od innych, i zanim ktokolwiek podniósł słuchawkę - a może nikt nie miał nawet zamiaru zgłaszać się - zapłonął ekran komputera za moimi plecami. Prezydent ścisnął mnie za rękę, ale i tak zdążyłem już zamilknąć, bo wyczułem, że dzieją się znacznie ważniejsze sprawy, wobec których zszarzeć musi chwilowo nawet mój projekt. Siedzący wstali, barbarzy pełniący pikietę zasalutowali. Rozległ się charakterystyczny klekot drukarki do akt pozarządowych, a Prezydent wyszarpnął z kabury i podał wieczne pióro.
Główny, zanim jeszcze złożył się do podpisu, odchrząknął i z uroczystą twarzą oznajmił:
- Niech moi drodzy biegli rozgłoszą wszem i wobec - Mamy nowy bilans!
Istota pomysłu Wesołowskiego
I tak, jak na początku było zero, ta idealna wielkość, która nie jest ani kredytem ani debetem, tak też i na końcu niech salda Wam się zbilansują. Let the corresponding accounts always will be with you!