Gajowy Marucha zaproponował ekspresowo zorganizowanie referendum na temat JOWów. We wrześniu. Nie wiem,
jak to wygląda dalej od strony prawnej - czy wynik referendum jest wiążący dla parlamentu? Bo przecież wprowadzenie JOWów
oznacza zmianę kilku ustaw (w tym Ustawy Zasadniczej): ktoś musi wybrać te ustawy, zaproponować teksty zmieniające
(może Aleksandra "i czasopisma" Jakubowska?), zatwierdzić te teksty. Czy nie będzie głosowania w Sejmie nad tymi
zmianami (jaka większość głosów by obowiązywała - bo do zmiany konstytucji trzeba dziś aż szabel opozycji)? Senat się nad
nimi nie pochyli? A jeżeli już - to KTÓRY Sejm czy Senat - bo oni na jesień mają odejść w niebyt i podlegać wylosowaniu
na nowo właśnie. To oni będą MUSIELI głosować wszyscy za?
Nawet gdyby referendum zaskutkowało zmianą ordynacji wyborczej w Polszcze - to i tak w jesiennych
wyborach NIC SIĘ NIE ZMIENI. Bo nie można zmieniać ordynacji wyborczej na mniej niż pół roku przed wyborami; więc całe
to referfendum nie ma najmniejszego znaczenia dla jesiennych wyborów: będą znowuż listy wyborcze, komitety partyjne,
system d'Hondta, skomputeryzowana Komiśia. A wygrywające partie dostaną i tak dofinanswanie z budżetu (to ma być drugie pytanie
w tym referendum - bo i ta zmiana nie jest w stanie wejść w życie PRZED wyborami, a potem bdą to już prawa nabyte).
Zresztą - wprowadzenie JOWów spowodowałoby likwidację list partyjnych - więc które partie miałyby dostawać dofinansowanie
(i jak byłoby z progiem wyborczym - skoro każdy jeden kandydat byłby swoim własnym kandydatem a nie wliczał się do
ogólnokrajowych procentów tej czy innej partii).
Innym pytaniem w "referendum" ma być "Czy jesteś za tym, aby watpliwości w postępowaniu
podatkowym były tłumaczone na korzyść podatnika?" Otóż - nie rozumiem; a raczej - rozumiem aż za dobrze co i po
co to znaczy. P.O. prezydent obiecywał niejednokrotnie w czasie kampanii przed pierwszą turą losowania,
że skieruje do Laski taki projekt ustawy. Jak widać z losów projektu referendalnego, maszynka do głosowania byłaby w
stanie spokojnie przepchnąć ekspresowo zmiany w ordynacji podatkowej przed drugą a nawet przed pierwszą turą.
Ale zamiast tego mamy obietnicę referendum - na wrzesień - po którym parlament (ten albo inny) uchwali albo i
nie uchwali tej zmiany. To juz jest bezczelność w najwyższym stopniu: skoro Wuj Narodu obiecywał to przed pojawieniem się
Kukiza - to powinien obietnicy dotrzymać W TEJ KADENCJI (gdyż - jak widać - mógłby); nie patrząc na głos
społeczeństwa (czy chce ono tego, czy też może wypowie się żeby jednak wątpliwości rozstrzygać na korzyść
poborcy skarbowego). Zwłaszcza, że nie obiecywał nawet, że wprowadzi tą zasadę do ordynacji - obiecywał
tylko, ze skieruje do laski projekt ustawy (i ani mru-mru co Prostytuanta bojąca się Szczurków z tym
projektem zrobi dalej). To jest bezczelność, jakiej jeszcze żaden politykier w tym kraiku nie wymyślił
(nawet mężczyzna kończący z gruszkami na wierzbie): żeby nawet nie próbować wycofywać się ze swoich obietnic
- ale kazać przypadkowemu społeczeństwu zagłosować za pół roku czy chce realizacji salcesonu wyborczego.
Gajowy Marucha zapytany w piatek przed drugą turą w radiowej Trójce o JOWy odpalił,
że zawsze był za: ale nie za takim modelem, jak na Wyspach, ale model MIESZANY: gdzie większość mandatów
obsadzana będzie z list partyjnych - a jedynie na przydzielenie części mandatów ....
uwaga, uwaga, cytat dosłowny "WIĘKSZY wpływ będzie miało społeczeństwo".
Wy to sobie wyobrażacie - żeby przypadkowe społeczeństwo miało JAKIKOLWIEK wpływ na to,
kto nim będze rządził???? Nigdy ! Tak nam dopomóż Kaczor Donald (i eurochujery).
I nie traktujcie tego jako głosu za drugim oszołomem - moje podsumowanie: Gracz Duda
pojawił się jak Kukiz z konopii.
Głosujcie ! Podobno dzisiaj w trakcie debaty obytrzej kandydaci zrezygnują z ubiegania się
i przekażą swoje poparcie Ojcu Dyrektorowi. Tak nam dopomóż Pani Bozia !!! Pamiętacie, żeby przekreślić
kratki obydwu pretendentów (wtedy żadna Komiśia nie uratuje już kartki = słyszałem, że poczas pierwszej tury
niektórzy wyborcy smarowali karty do głosowania świeczką: żeby zapobiec dopiskom po oddaniu głosu)
i dopisać na niej nazwisko swojego ulubionego kandydata (niczego to i tak nie zmieni - ale można dać sobie
upust a Komiśi podnieść ciśnienie); przy wydrukowanych nazwiskach można też dopisać swoje przymiotniki
(nic za to nie może grozić - wtedy głosowanie przestałoby być anonimowe: toż byłaby podstawa do protestu wyborczego !!! )
To ostatnie takie wybory - w nastepnych będą już przezroczyste urynały wyborcze - i karty do głosowania
niewkładane do kopert: więc kazdy będzie mógł zobaczyć, jak wyborca oddał tajnie głos. VAT:AkcyzaZgłoszony przemytWartość dodana?Nie tolerowaćdwie GrecjeVAT na Oscara
Księgowość: ArytmetykaFantastyka księgowaWiecznośćAlternatywaPrawnicyKantBPHHierarchiaOrlenPospiechBułyczowPatronTertium non daturCarre4Kawały
EURodyktatura: BambryTraktatWodaZboże na rozpałkęUE rządziBarbarzyńcyReferendum
Polityka: Wojna!RokitaZorroRopaBicieCO2OrviettoPijacyFantasyMieczSejmZdrowotneEmigracjaPutinWyrokObcyF-16HeathrowColaCIABankrutPapież3 światMikke!DługKoreaProfesorAmantW klatceTerrorystaOchroniarzAutostradyKapitalizmPo ataku na AfganistanNATO nas obroniSpalić przed przeczytaniem
Przemyślenia:
RównouprawnienieKlasaKujawyKrajeGitaraKretPierdelŚwiatłaMuzykaCiążaSmokIn vitrioFryzjerLexusPLUSMajtyNumerKomfortKsiążkaGimnastykaSzczecinPotrzebyMłodziRównouprawnienieKociołGraMowaPiłkaSłowaBógZawodyTuzinTuringBoomPRDekalogAniołyLesbijkiSzachyErrataWaluta
Przepisy kulinarne:
TataryWielkanocGreckaJesieńWigilia Bożego Narodzenia Zdjęcia: Andrzejki
Kultura: Program TVFilmyKoncertyTeatr
Technika: PinnacleNeostradaIdiociKomputerQuad3IBMNTCommunicator
Wielki elektroniczny Brat
kursywą są cytaty z ustaw i stron internetowych GUS
"formularz udostępniony respondentom jest już uprzedno zasilony danymi z systemów administracyjnych" !!!
Ludzie ! Ludkowie mali !!! Toż to jest tworzenie - pod płaszczykiem tajemnicy statystycznej - scentralizowanej bazy danych wszystkich
obywateli, zawierającej informacje o źródłach utrzymania (w tym nawet o dojazdach do pracy i czasie przepracowanym),
posiadanych nieruchomościach (liczba izb, rodzaj ogrzewania, zamontowane instalacje, budynki zamieszkałe i niezamieszkałe...),
zdrowiu (w tym niepełnosprawności), migracjach, wyznaniu (w tym przynależności do kościołów i związków wyznaniowych). 1. Zbiory danych administracyjnych, o których mowa w pkt 1, zostaną pozyskane z następujących systemów centralnych:
Ministerstwa Finansów/urzędów skarbowych - systemu informacyjnego prowadzonego przez organy podatkowe;
Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji - zbioru PESEL i centralnej ewidencji pojazdów CEP;
Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa; Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego;
Narodowego Funduszu Zdrowia - Centralnego Wykazu Ubezpieczonych; Inspekcji Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych;
Głównego Urzędu Geodezji i Kartografii - Państwowego rejestru granic oraz powierzchni jednostek podziału terytorialnego kraju i
ortofotomapy dla obszaru Polski; oraz rozproszonych: urzędów marszałkowskich - Bazy Danych Obiektów Topograficznych;
starostw powiatowych - ewidencji gruntów i budynków i systemów informacyjnych PUP;
urzędów gmin - ewidencji podatkowej nieruchomości EPN i gminnych zbiorów meldunkowych.
2. Zbiory danych pozaadministracyjnych, o których mowa w pkt 1, zostaną pozyskane z następujących systemów:
przedsiębiorców wykonujących działalność gospodarczą w zakresie sprzedaży energii elektrycznej -
systemów informacyjnych dotyczących odbiorców energii elektrycznej wykorzystujących energię elektryczną
na potrzeby mieszkaniowe; dostawców publicznie dostępnych usług telekomunikacyjnych - systemów informacyjnych dotyczących abonentów.
A po co pozyskiwane są dane z Centralnej Ewidencji POJAZDÓW??? Zgromadzone w spisie dane dotyczące imienia i nazwiska, numeru PESEL, numeru identyfikacji podatkowej (NIP)
i numeru telefonu oraz adresu zostaną w sposób trwały usunięte z bazy danych NSP 2011 nie później niż po upływie 2 lat od dnia zakończenia spisu.
NUMER TELEFONU ???? A po cholerę? (to jest punkt 16 załącznika nr 2: operatorzy telekomunikacyjni do 30 XI 2010
mieli przekazać - nazwisko, imiona, PESEL, telefon, adres miejsca zameldowania na pobyt stały - od, uważasz, operatora telefonicznego !!!).
Ten załącznik (kto, co i kiedy ma przekazać do GUS) ma DWANAŚCIE STRON. Dlatego spis nie jest anonimowy, a jedynie zostanie zanonimizowany. Do czasu anonimizacji
wszystkie zebrane w czasie spisu dane są powiązane z osobami, których dotyczą.
Przez 2 lata odnośne instytucje zdążą już przekopiować potrzebne dane do swoich baz. Przecież to się zmieści (zzipowane) na mój pędrak 32GB. Przywołana ustawa o NSP zobowiązuje wszystkich respondentów do udzielania ścisłych, wyczerpujących
i zgodnych z prawdą odpowiedzi.. A z drugiej strony - Wszystkie dane podlegają prawnej ochronie i są objęte absolutną tajemnicą statystyczną.
To jak mają być odrzucone odpowiedzi nieprawdziwe? Bo nie widzę, kto mógłby je zweryfikować
(zwłaszcza, że stan ma być na 31 III 2011 - tego dnia już się nie da przywrócić i np. sprawdzić, kto gdzie zamieszkiwał albo pracował). Proszę poczytać załączony link. Powinien Panią uspokoić zupełnie. To tylko badania statystyczne a nie ogólnopolska kontrola Polaków
Ale, ale...Prezes Głównego Urzędu Statystycznego sporządzi wykaz adresowo-mieszkaniowy w układzie gmin, wykorzystując dane zawarte w:
1) Bazie Danych NSP 2011;
2) krajowym rejestrze urzędowym podziału terytorialnego kraju, o którym mowa w art. 41 ust. 1 pkt 2 ustawy o statystyce publicznej.
2. Prezes Głównego Urzędu Statystycznego z wykazu, o którym mowa w ust. 1, przekaże urzędom gmin
do aktualizacji i uzupełnienia, w formie elektronicznej, zestawienie budynków, mieszkań i osób.
Czyli - na pewno gminy dostaną zestawienie osób, budynków i mieszkań do UZUPEŁNIENIA i AKTUALIZACJI.
A gdzie tu klauzula, że dane ze spisu nie mogą być wykorzystane poza statystyką (art. 10 ust. 3)???
No i te pytania - zamknięte, z odpowiedziami do wyboru. Jak podać, że w domu nie rozmawiam w ŻADNYM
z wybranych języków - bo, będąc zameldowany samotnie, sam ze sobą nie rozmawiam... jeszcze
(w czasie poprzedniego spisu wpisałem to w poprzek formularza papierowego). Albo narodowość
- ja uważam się za bezpaństwowca (nie ma takiej we wykazie): przypominam, że w myśl ustawy
rozumie się deklaratywną, opartą na subiektywnym odczuciu, indywidualną cechę każdego człowieka wyrażającą jego związek emocjonalny, kulturowy,...bla bla bla.
A poniżej wspomnienia rachmistrz spisowej z poprzedniego "hand-helda" (co na to ustawa o języku polskim ???): WITAM byłam rachmistrzem spisu rolnego i mile wspominam...a teraz niestety nie dostałam się...
Radą na szybką i sprawną ankietę jest zasięg są miejsca że niestety nie ma zasięgu i co wtedy...jak się nie da nic zrobić....
i dodatkowo urządzenie się szybko rozładowuje....bo GPS szuka zasięgu jedyna sprawdzoną radą jest kartka i
długopis i zbieranie danych a potem udaję się w miejsce zasięgowe bo jak inaczej?Pozdrowienia
Przypominam, że Uzupełnienie brakujących danych za pośrednictwem sieci Internet oraz przekazanie danych
drogą wywiadu telefonicznego przez osobę objętą spisem jest dobrowolne. (art. 14 ust. 2);
dopiero udzielenie odpowiedzi w ramach bezpośredniego wywiadu jest obowiązkowe.Tyle, że rachmnistrz
może definitywnie wyruszyć w teren dopiero po 15 czerwca (kiedy nie wypełnię spisu w internecie).
A nikt mnie nie może zmusić do obecności w miejscu zameldowania (przekazanym do GUS przez odnośną
instytucję) w ostatnich dwu tygodniach czerwca.
Trza stąd się brać - w dwu ostatnich tygodniach czerwca !!! Są chętni? hajda na Kanary !!!
I jeszcze o wiarygodności GUS - Rzeczpospolita z 6 kwietnia 2011, str. B9 "Statystyczne wahania GUS": Dalej tylko nie wiadomo, gdzie GUS najpierw zgubił a potem znalazł 10 mld zł - w lutowym biuletynie GUS
wpływy sektora publicznego za grudzień 2010 nadspodziewanie wzrosły (z ok.300 mln do 1,247 mln) a płatności zmalały (z 13,409 mln
do 3,109 mln); w kolejnym numerze wyniki za grudzień zostały cudownie i bez słowa "naprostowane".
zżymacie się na maturę z matematyki? No, to posłuchajcie:
Na wezwaniu z Urzędu Skarbowego napisane było "wyjaśnić zawyżenie kwoty podatku VAT" w deklaracji za luty 2011 ! I
nawet przepisane były kwoty z deklaracji.
Jerzy, ratuj ! powiedziała pracowniczka, kiedy wkroczyłem do Biura. Na pierwszy rzut oka faktycznie -
netto=131,278, VAT=30,503. Biorę kalkulator - wychodzi ponad 23% (dokładnie
23.23% - czyli więcej niż największa, podniesiona stawka VAT) - kryminał.
Liczę sam: maksymalnie mogłoby być (gdyby wszystkie faktury były w stawce 23%
- a tam są przecież i niższe stawki) 23% * 131,278 = 30,194 -
zawyżyliśmy VAT o dobre 310 PLN. Dziewczyny sprawdziły już wszystkie faktury,
wte i nazat, co tylko - nie widać błędu.
Ale przecież to liczył
PROGRAM. Znam dobrze autora tego programu przecież. Patrzę na rejestr faktur z
którego wyliczył deklarację - kwoty na deklaracji i rejestrze są takie same
(dziwne, żeby były inne). Co może być - rejestr jak rejestr, jak co miesiąc, w
każdej innej firmie: faktury, korekty... (ględzę już, jak tytułowy
bohater w "Teście pilota Pirxa" - o tej "dźwigni małego
pilotażu"; I jak u ś.p. Stanisława nieboszczyka Lema - ze strzelby
wiszącej nad sceną MUSI wystrzelić na koniec). Korekty - na czerwono: kwoty są
ujemne - czy to może na coś wpłynąć? No i w tych miesiącach pojawiają się
faktury ze stawką i 23% i 22% po styczniowej zmianie ustawy. Ale chyba nie -
przecież to tak, jakby odciąć część faktury "normalnej", więc jest mniejsze
netto i mniejszy VAT, w tej samej proporcji. Faktury-korekty, z ujemnymi
kwotami - na nic? (to żywcem cytat z Lema).
Nawet nie biorę kartki - od
czego mam w głowie "skol ugodno bolszoju bumagu w klietoczku": ciągnę za
dźwignię małego pilotażu. Kombinuję sobie tak: zaczniemy od faktury "zwykłej":
100.- netto + VAT 23 % = 23.-. Teraz dopiszemy fakturę korektę:
minus 100.- netto + VAT ale tutaj 22% (bo to do grudnia) = minus 22.-. Oczami
duszy widzę to w słupku:
netto VAT
+100 +23 (23%)
-100 -22 (22%)
===0 ==1 <- Bingo: mamy VAT plus 1 PLN od netta zero PLN
Jasne? Dla urzędu skarbowego oczywiście przykład skrajny jest zbyt wyrafinowany - trzeba zrobić coś bardziej zbliżonego do
sytuacji życiowych:
netto VAT
+200 +46 (23%)
-100 -22 (22%)
=100 =24
tu jest "bliżej życia" - wychodzi efektywna stopa VAT = 24 %.
A morał? Nie każdy ćwierćinteligent powinien mieć
dostęp do kalkulatora - nawet, jeżeli pracuje w urzędzie skarbowym. Nie
wystarczy umieć mnożyć - trzeba jeszcze umieć myśleć.. Boże, czegoż ja od nich
wymagam !
RzPL 4 IX 09, str. B4 "Zaostrza się spór o ceny prądu": Resort gospodarki chce uwolnienia cen w 2010 r
{dla gospodarstw domowych} już w przyszłym tygodniu rząd może rozważyć propozycję zmiany przepisów służących ochronie
odbiorców wrażliwych, czyli najbiedniejszych.{...} to podstawowy warunek uwolnienia cen energii dla gospodarstw domowych.
{...} ceny utrzymują się od kilku miesięcy na podobnym poziomie i w kolejnych nie powinny znaczące wzrosnąć{...} utrzymanie
taryfowania ma szereg wad - powoduje, że spółki sztucznie utrzymują ceny dla jednej grupy odbiorców kosztem klientów
przemysłowych. Chyba szef departamenu Energetyki Henryk Majchrzak przez pomyłkę chlapnął na końcu prawdę.
To jak to jest - uwolnienie cen potrzebne jest, żeby utrzymać ceny dla gospodarstw domowych na obecnym
poziomie? Czy też ceny dla gospodarstw domowych jednak wzrosną (nieznacząco), a spadną dla odbiorców przemysłowych.
Znowuż emeryci mają sfinansować Kulczyka? Tak, panie Kaczorze Donaldzie?
Minister ostrzega, że w przyszłym roku czeka nas REKORDOWY deficyt budżetowy - dwa razy większy, niż w
tym roku. Na co oni przepierdalają rok w rok te pieniądze - nie na drogi, nie na szkolnictwo, nie na służbę zdrowia, nie na
emerytów, ... Tak dłużej być nie musi - pamiętacie jeszcze, czyje hasło wyborcze to było?. Wybory niedługo...
Dzisiaj radiowa Trójka podała, że potrzebny jest rzecznik, żeby udział kobiet w życiu publicznym osiągnął 30%
(dyskutują jakieś trzy kobietony - faceta żadnego!). W zeszłym tygodniu czytałem (chyba w RzPL), że za mały jest udział procentowy
wynalazków zgłaszanych przez kobiety...
A jaka jest przyczyna? Przegłosujmy może ustawę, że udział kobiet w życiu sklepowym nie może przekraczać
30% ! We wszystkich pasażach handlowych grubo ponad połowa sklepów to damskie ciuchy, reszta to buty, perfumy, biżuteria...
- klientami są same baby, kręcą się godzinami między półkami przebierając niczym się nie różniące od siebie szmaty. Kiedy facet
potrzebuje kupić auto - albo koszulę - albo flaszkę - albo kiełbasę: wchodzi do pierwszego sklepu, przy którym można bez problemu
zaparkować, bierze pierwszy produkt z półki i wkłada do koszyka. Oczywiście, jadąc do kasy patrzy czy nie znajdzie się jakiś tańszy
(wtedy go podmienia, a tamten bezceremonialnie odkłada na byle półkę - obsługa posprząta, za to im płacą) - ale zajmuje mu to tyle
czasu, ile i tak pochłonęłaby jazda do kassssy, ani chwili dłużej.
Jeżeli zmusimy administracyjnie facetów do snucia się tabunami po sklepach, otworzymy tyleż sklepów z męskimi
krawatami i paskami do spodni co z babskimi podkoszulkami i długimi kalesonami - faceci nie będa mieli czasu na dokonywanie
wynalazków ani udział w życiu publicznym i wróci równowaga.
A jak się te hordy bab po sklepach o każdej porze dnia i nocy mają do obiegowych poglądów, że kobiety
mają o wiele więcej obowiązków domowych i w pracy od facetów?
Proponujemy przyłączyć się do akcji (i rozpropagowanie jej szeroko)
wysyłania listów / faxów (skurwysyny - jak większość globalnych koncernów -
nie podają adresu e-mailowego) do:
Konsulat Republiki Federalnej Niemiec
ul. Strzelców Bytomskich 11
45-084 Opole
Fax: +48 77 453 19 63
Zwracamy się o udostępnienie numeru rachunku bankowego, na który obywatele
polscy mogą wpłacać kwoty na poczet kary 3,000.- EUR nałożonej przez
niemieckiego prokuratora na Jana Rokitę, polskiego parlamentarzystę
sponiewieranego przez pracownicę linii lotniczych przy udziale sił
porządkowych zimą bieżącego roku.
W zeszłotygodniowej Rzeczpospolitej Pani Sędzina Trybunału Konstytucyjnego (!) [25 III 2008, Krystyna Pawłowicz -
czy Polska konstytucja jest jeszcze ważna?] pyta: Stawiam jako prawnik pytanie fundamentalne – która z zasad
obowiązuje dziś w Polsce: nadrzędności Konstytucji RP czy też przypomniana nam kolejny raz zasada prymatu prawa europejskiego.
Konstytucja NIGDY nie została uchylona - wymaga to kwalifikowanej większości w Parlamencie - a stanowiła ona i stanowi,
że najwyższym źródłem prawa jest Konstytucja (a nie jakiekolwiek regulacje wspólnotowe).
To samo inaczej - od jakiegoś miesiąca trąbi się nam, że ratyfikacja traktatu jest ważna. Dlaczego? Ano, z głupoty.
Tzn. trąbi się z głupoty - bo trzeba było nie nagłaśniać sprawy, i wtedy może mniej ludzi zwróciłoby na to uwagę.
A tak - pytam: czemu ta ratyfikacja jest taka ważna? Przecież nie z powodu jakiegośtam podziału pierwiastka. Nie - nie udało się
wpisać TEGO do konstytucji europejskiej (tzn. udało - ale Żabojady ją odwalili), więc trzeba było inaczej. Nie jest TO nawet
w samy traktacie - ale w jakimś (siedemnastym bodajże) protokole do niego, więc nikt nie zauważy. A CO? Ano, to, o czym pisze
Pani profesor Pawłowicz - przyjęcie, że prawo wspólnotowe ma prymat nad prawem krajowym, Bo na dzisiaj - NIE MA. Ani nasza
Konstytucja, ani traktat akcesyjny z 2005 roku tego NIE zawierają. Owszem, cały czas WMAWIA się nam, że tak jest, że sądy
krajowe mają najsamprzód stosować prawo eurokomuny: ale nie jest to ŻADNA skodyfikowana i przyjęta regulacja prawna, a
jedynie SUGESTIA. Jak to jest możliwe? Ano, przypomnijmy sobie, że w komunie wiodąca siła narodu, PZPR działała
BEZ PODSTAWY PRAWNEJ. I nikt nie ośmielił się na to zwrócić uwagi, nie mówiąc już, żeby zakwestionować (tzn. nikt z żywych).
No, to poczytajmy dalej: Jak nie wiadomo, o co chodzi, to na pewno chodzi o kasę. KASA rozbiła się m.in.
dlatego, że piloci i wieża posługiwali się różnymi systemami jednostek miar. Słucham sobie tego bez radio i zastanawiam się,
jak tu nie rozbić auta na poboczu (nie ma zakazu słuchania radia w aucie, nawet radia maryja). Myślę zwłaszcza, JAKIE to
różne systemy miar mogły wchodzić w grę i dlaczego - ci w metrach a tamci w kilometrach (tak już było - twardo negocjowaliśmy cenę.
Na końcu okazało się, że ja mówiłem o złotych polskich obiegowych - a mój przyszły klient o dolarach USA)? I naraz podają -
przeznaczony do odstawki żołnierz, wychowany jeszcze na radzieckich samolotach, nie dopasował się JESZCZE do obowiązujących w NATO
jednostek: stóp, mil morskich na godzinę, funtów... Teraz dopiero mało co nie spowodowałem kraksy! A za czasów mojej młodości Polska
(wraz z całym cywilizowanym światem) przeszła na system miar SI (metr, kilogram, sekunda, amper, kandela?). I nawet jednoski monetarne
"udziesiątkowiono" (pamiętam wiadomości radiowe o albiończykach nie chcących zapomnieć o gwineach dzielących się na tuziny pensów czy odwrotnie).
A myśmy się śmiali z Ruskich, co to mają tory (jak nakazał sam car) "na huj" szersze. Brawo NATO! Woda przychodzi o świcie,
podstępnie i nieubłaganie...
Kiedy księżniczka Nur-ad-Din zamierzała udać się do łaźni (musiało się to, widać, odbywać nieczęsto) wezyr
na polecenie sułtana nakazał wszystkim mieszkańcom pozostanie w domach, kupcom zamknięcie sklepów, zasłonięcie okien i
niewyglądanie na ulicę (nie nosiła rozwydrzona małolata czarczafu, czy jak? Bo nie uwierzę, żeby Ojca nie stać było na
lektykę!). W każdym razie, Alladyn się nie posłuchał - i konsekwencje wszyscy znamy - najpierw ojciec wydał ją za próżniaka
i ladaco; potem wskutek intryg sił nieczystych przeszła w ręce starego satyra z Chin. A dalej... sami czytaliśmy.
Kiedy jankeski prezydent przyleciał do Kijowa, też zabroniono wychodzić na ulice i zakazano wyglądania
przez okna (to nie jest Prima Aprilis!!). Ciekawe, czy jakaś Balladyna zapatrzyła się na niego i trachnęła go garnkiem po
malinach w czerep? [prawnik pyta, czy nie jest to nawoływanie do zmiany siłą ustroju w Polsce - w końcu to jankeski
przywódca]
Woda przychodzi cicho i podstępnie - kiedy patrzysz na nią, stoi spokojnie
w miejscu, ale kiedy tylko choćby na chwilę odwrócisz wzrok - już jest znagła pół metra wyżej.
Woda nie występuje przeciw Tobie z otwartą przyłbicą w uczciwej walce - po partyzancku kąsa to
tu, to tam, zabierając po kawałku: to jeżdżenie na światłach przez cały rok, to samooskarżanie
lustracyjne, to aborcję, to zakupy niedzielne, to zdjęcia erotyczne własnej żony, to mundurki
we szkołach, to podwyższenie podatków, to...; pozornie bez ładu i składu, jednak te resztki swobody
rozpadają się na izolowane wyspy wolności wystające rozpaczliwie nad czarną, milczącą
złowieszczo toń - przekonaną, że i tak w końcu pochłonie je wszystkie, jedna po drugiej, kiedy
- odosobnione, nie będą już mogły podać sobie pomocnej dłoni ponad topielą, aby bronić się
razem przed zatopieniem.
Woda - jak przejmująco wyśpiewał Nohavica - zawsze przychodzi nad ranem, jak poborca podatkowy i ... (nie napisałem
ABW, prawda? nie napisałem? To może nie popełnię samobójstwa ze służbowego rewolweru -
zwłaszcza, że nigdy nie miałem ani służbowego, ani innego rewolweru)...
Złe prawo stanowiono w naszym kraju od dawna; ba - w każdym kraju ludzie
skarżą się na prawo, że jest złe: osobliwie podatkowe. Ale przenigdy jeszcze nie było w Polsce
tak, żeby ludzie masowo stosowali nieposłuszeństwo obywatelskie, i to nie byle jacy
ludzie - ale elita profesorska! I dołączają coraz to nowe nazwiska, i to nazwiska znane nie
tylko w kraju, ale i na arenie międzynarodowej - Geremek, Mazowiecki... To nie może być
przypadek, bo - chciałbym przypomnieć - nie żyjemy tutaj za karę i nie jesteśmy
skazani na to państwo jak na więzienie: to jest nasze państwo i to ono jest dla nas i
ma być umeblowane tak, jak my tego chcemy. Nie jesteśmy przypadkowym
społeczeństwem, któremu starszy brat (zza oceanu) albo rodzice muszą nakazywać, jak żyć.
Casus prof. Geremka dał kolejny asumpt do polemiki mojej z innym Panem profesorem,
z Politechniki Gliwickiej. Pan profesor, dodam dla wyjaśnienia, jest - w odróżnieniu od wielu
swoich kolegów - za lustracją; a także za innymi osobliwościami krytykowanymi przeze
mnie (przynajmniej niektórymi). Lubię te polemiki - bo pozwalają moim argumentom okrzepnąć, a i
sporo się przy okazji uczę (wiedza Pana profesora przewyższa zdecydowanie moją, i nie mówię tu
tylko o wiedzy naukowej). Pan profesor użył m.in. argumentu: a gdzież byli wszyscy ci
kontestatorzy, kiedy uchwalano lustrację? Dlaczego nie protestowali wtedy? Czyż nie uważali, że
ich to nie dotyczy? Otóż - do wyborów poszło około 40% społeczeństwa, z tego tylko połowa
głosowała na obecnego p.o. prezydenta. Zatem ogromna większość społeczeństwa w ogóle nie bierze
udziału w tzw. życiu politycznym. Gdzie byli? I wtedy, i potem - nie chcieli umoczyć się w tym
szambie (to nie ja, to moherowe berety określają tak Pałac Prezydencki). A co robi
prezydent wybrany głosami 20% społeczeństwa? Ano - normalnie starałby się zjednać
sobie chociaż część z tych pozostałych 80%, żeby być prezydentem wszystkich Polaków. A
jeżeli zamiast tego stara się skłócić ze sobą nawet te 20%?
Bieda - co powiedziałem Panu profesorowi - nie polega na tym, że w kraju źle
się dzieje. Bieda polega na tym, że część elity intelektualnej nie widzi, że źle się dzieje. I
nie jest tłumaczeniem, że słowo "oportunizm" wymyślili Francuzi.
W czasie, gdy toczyliśmy akademicką dyskusję, VI RP zastrzeliła minister
Barbarę Blidę (nagłówek z jakiejś gazety codziennej). Oczywiście, Blida popełniła samobójstwo - tak,
jak popełnili je wcześniej mający podobne oskarżenia Lew Rywin czy Aleksandra Jakubowska,
jak zabił się prezes Pańko,... Kiedy milicja szturmowała do drzwi domu, a mąż Henryk długo sprawdzał
przez okienko ich legitymacje i nakaz rewizji - ona zaniosła służbowy rewolwer do łazienki (bo
widać jeszcze nie przygotowała sobie samobójstwa do końca: to nie ja wymyśliłem, nie byłbym
w stanie - to jakiś poteflon organów zapodał w radio na cały kraj). Popełniła samobójstwo tak,
jak czytywaliśmy to wielokrotnie w
kryminałach - strzelając sobie w ... A prawda, przypomniałem sobie, w co to strzelają sobie
najczęściej samobójcy - w pierś.
Aby zaspokoić żądania strajkujących niedowartościowanych finansowo konowałów, Jacek & Placek
zaproponowali zwiększenie podatków. Przy czym nie chcą wprowadzać tego samodzielnie, ale wyłącznie po uzyskaniu
akceptacji społecznej - tj. ma być zorganizowane referendum. Aha, ma to być zwiększenie podatków dla najbogatszych.
Primo, zabieranie najbogatszym aby dofinansować najbiedniejszych - to chyba nie jest rząd
prawicowy - to jest ideologia chyba towarzysza Władimira Iljicza z innej opcji politycznej???
Secundo, kto będzie brał udział w tym referendum? Czy to właśnie ci najbogatsi mają decydować
o zwiększeniu samym sobie podatków, czy też dokładnie na odwrót: to najbiedniejsi mają zadysponować pieniędzmi
najbogatszych (to jest właśnie ideologia komunizmu, wypisz wymaluj)?
A z innej beczki - strajkujące pielęgniarki chciałyby przed rozpoczęciem rozmów z p.o. administracją
państwową skontaktować się przynajmniej z jedną spośród swoich koleżanek, które okupują rezydencję Jacka & Placka. A
nie mogą - bo zablokowano im telefony komórkowe. Skoro zablokowano - to widocznie p.o. administracja ma coś do
ukrycia (gwałcili te dziewuchy czy co?). I nie mają zamiaru odblokować tych telefonów, ani zezwolić na wyjście jednej
z nich do swoich koleżanek.
W Afganistanie żołnierze (11 już teraz, reszta podobno w najbliższym czasie) rezygnują ze służby,
buntując się przeciw źle zorganizowanej interwencji. W piątek 22 V 2007 radiowa Trójka podała, że jankesi cienko
przędą i mają problemy zaopatrzeniowo-sprzętowe w tym Afganistanie; ale nasz problem polega na tym, że swoim najlepszym
przydupasom (polaczkom) zaoferowali do wojny (bo to jest wojna) używane transportery stopnia
bezpieczeństwa 2, bo ich przepisy nie pozwalają sprzedać nam (bo oni nie dają nam tego gratis) używanych przez
jankeskich żołdaków nowych transporterów o zabezpieczeniu w stopniu 3. Przypomnijmy sobie jeszcze zdezelowane
samoloty F-16, które nawet nie były w stanie dolecieć w pojedynkę od nich do nas... Minęły dwa lata
od tych słów - radio podało, że samolociki F16 nadal nie osiągnęły gotowości bojowej. To pocośmy to kupowali? Jankesi
mają u nas właśnie zainstalować Patrioty bez głowic. To wyslijmy im do Afganistanu makiety żołnierzy z tektury !
Czyli jest jasne - jesteśmy po
prostu Kanonenfleisch (mięso armatnie - dla nie znających niemieckiego). Zbuntowani żołnierze dostali zakaz
kontaktowania się z mediami (telefony komórkowe też im zablokowali? patrz powyżej)...
Musi być też o drugim temacie dyżurnym - o pierwiastku. No, właśnie - czemu nie logarytm a
pierwiastek? Ale do rzeczy: primo - kiedy ktoś chce kupić za 200, to przystępując do negocjacji mówi, że może dać maksimum 150. Na tym
przecież polegają negocjacje - że trzeba trochę spuścić, aby druga strona miała poczucie wygranej i spotkać się na z
góry upatrzonej pozycji. A lokalny Jacek/Placek chcąc wynegocjować pierwiastek - przystępuje do negocjacji wychodząc
od pierwiastka. Chyba zabrakło Żydów w tym rządzie... secundo - to jednak jest lis negocjacji. Kiedy wszystkie kraje będą już zmęczone pierwiastkiem, ten Ulisses
Europy wschodniej zrezygnuje z niego stawiając nowy, prawdziwy (choć na razie zakamuflowany głęboko) cel naszych
negocjacji. Jaki? Przecież to oczywiste: wpisanie do preambuły wartości chrześcijańskich. Za taką cenę
zrezygnujemy z Nicei...
Tak jeszcze do tej pory nie zachowywała się żadna z tych hunt, które dorywały się do koryta w tym
nieszczęsnym kraiku.
jak zapodał Kaczor Donald, II wojna światowa miała dwu agresorów - Rzeszę i Związek Radziecki,
który "zadał nam cios w plecy". Widać, że Japonia i Włochy wtedy nie istniały.
A kto zaczął pierwszy? Kto w 1938 roku wkroczył na tereny sąsiedniego państwa i zajął zbrojnie
Zaolzie? Kto zadał Czechosłowacji - anschlussowanej przez Hitlera - cios w plecy? Jak kto komu...
Tego chyba w przemówieniu zabrakło !
A poza tym, mnie zawsze wydawało się, że II wojna światowa zaczęła się nie od strzałów
rano na Westerplatte 1 września - ale od prowokacji w Radiostacji Gliwckiej w nocy z 31sierpnia na 1 września.
Nigdy nie lubiałem, nie lubię i nie polubię historii. Pamiętam (obok Cesarza Dioklecjana)
kolejne systemy społeczno-polityczne: wspólnota pierwotna, ..., kapitalizm. Potem Marks, Engels i Lenin
wymyślili komunizm - ten cechował się dyktaturą proletariatu: robole stali się najważniejszą klasą społeczną,
wszystkim innym pozabierali (majątki, tytuły, paszporty,...), wysyłali inteligentów do obozów pracy,
dokwaterowywali "kułakom" roboli do mieszkań, robole mieli dostawać za darmo (miejsca pracy, mieszkania,
wczasy, wykształcenie - punkty na wyższe uczelnie,...).
A co macie teraz? EURodyktaturę babmbrów! To bambry stały się najważniejszą
klasą społeczną - nie płacą podatków (porównajcie podatek rolny z podatkiem dochodowym już nie mówiąc o VAT:
podatek rolny ustala urząd decyzją - nie ma ksiąg, kontroli podatkowych, niejednoznaczności przepisów...
a przede wszystkim stawka - 2.5 q żyta/ha = 145.73 zł ZA CAŁY ROK! Pracownik mający najniższe wynagrodzenie
płaci 1457.40 za rok, w tym zdrowotne) ani ZUSu (pracownik z najniższym płaci rocznie 1852.56 + zakład
za niego następne 2514.72 czyli razem 4367.28 bez zdrowotnego; rolnik do KRUS - 1076.- rocznie albo i
nawet tylko 868.- rocznie). Bambry dostają jeszcze pieniądze do każdego hektara. Unijne - a skąd bierze
je UE? Z tzw. "składek" poszczególnych krajów. A skąd kraje biorą te kontrybucje? Z podatków,
z podatków płaconych przez pozostałe klasy społeczne: tak to Ty i ja oddajemy naszą krwawicę na bambrów
(za pośrednictwem UE - gdyby ktoś ośmielił się zaproponować BEZPOŚREDNIE finansowanie bambrów z naszych
pieniędzy, to by go chyba potraktowali jak I sekretarza PZPR kiedy ogłaszał kolejne podwyżki).
Bambry dostają pieniądze za to, że nie sieją ani nie zbierają (jest unijny nakaz
utrzymywania 10% gruntów rolnych odłogiem). Cukrownie mają tzw. "kwoty"
- limity produkcji, których nie wolno im przekroczyć (czyli niewidzialna ręka rynkuuschła!) -
a po co? Aby cukier nie był zbyt tani - w eurokracji dla nas ma być drogo! Mleczarnie mają
limity produkcji mleka. Ceny wieprzowiny w skupie mają być o 30..40% wyższe, niż przed rokiem (DzZach, 16 VI 2008, str. 16)...
Dużo się gada ostatnio o biopaliwach - CPN dolewa (nie, nie wody - dziś nie o tym)
rocznie 115 000 ton (=115 000 000 litrów) bioetanolu (RzPL z 19 VI 2008, strona B6). Co pół roku ogłasza
przetarg dla dostawców - w tym roku podobno wygrał pośrednik ze Szwajcarii (kraik spoza UE) oferujący
bioetanol z Brazylii: trzy razy tańszy, niż w Unii, w dodatku z trzciny cukrowej
(a w Unii z buraków cukrowych - o cukrze było wyżej - i zboża - ceny zboża znowuż zaczynają rosnąć).
Ale eurokraci postanowili, że 75% musi pochodzić z UE: ma być drożej i basta. Przetarg oprotestowano!
Wznosmy dziękczynne modły za Irlandczyków. I za ich naśladowców w walce o zahamowanie
eurodyktatury bambrów. Chociaż - kto może być następny? U koryta byli już szamani, łowcy, królowie,
szlachta, robole, bambry,... Zwykli ludzie też już byli (republika Ateńska). Teraz kolej na dresiarzy
i dziadów śmietnikowych?
Przez chwilę po zwycięstwie Irlandczyków nad eurodespotami przemknęło mi,
że może Wojciech Cejrowski wróci. Ale raczej nie - trzeba brać się jego śladem. Do niedzieli musimy spakować walizki...
RzPL, 10 VI 2008, str. B1: Nasza Klasa sprzedana. Po cichu 70 % udziałów kupił estoński fundusz.
Kładzie to kres spekulacjom o przejęciu przez inwestora ze wschodu
(miałyby za nim stać rosyjskie służby specjalne zainteresowane przejęciem danych osobowych)
- pisze RzPL. Rzeczywiście, kładzie kres spekulacjom - potwierdza je w 100%!
Sprzedaż nastąpiła już 10 I 2008 (prawie pół roku temu; w okresie największej
kampanii reklamowej Naszej Klasy w mediach). Nowy właściciel (fundusz Forticom) ma dwu udziałowców:
pierwszym jest Digital Sky Technologies. Szef - Yuri Milner, rosyjski "inwestor branży internetowej",
stworzył m.in. Netbridge - późniejszego Mail.ru, największego dostawcy poczty elektronicznej w Rosji:
na pewno NIE MA przecież żadnego powiązania z tzw. służbami w Rosji.
Mail.ru jest teraz własnością funduszu Naspers - Afryka, RPA - który kupił też komunikator Gadu-Gadu:
8 000 000 użytkowników. Ten sam Naspers zapłacił 2,000,000.- $ za firmę
(tym razem nie "fundusz") Tradus, do której należy serwis aukcyjny Allegro
(7 500 000 stałych użytkowników). Zaś drugim udziałowcem Forticomu jest fundusz Tiger Global
- w Polsce udziałowiec portalu Pracuj.pl (tam też wszyscy rejestrują swoje najbardziej skrywane dane osobowe).
Swoje dane zarejestrowało w Naszej Klasie ponad 14 000 000 osób
(w tym - jak niedawno ujawniły publikatory - żołnierze doborowych jednostek walczący w Afganistanie).
Przypuszczam, że większość z Was używa do logowania się tego samego hasła, co do innych portali,
w tym i skrzynek poczty elektronicznej. A również wczoraj NSA orzekł, że osoba, bez której wiedzy
i zgody były kompan zamieścił jej dane i zdjęcie na Naszej Klasie - nie ma prawa domagać się
ich usunięcia (bo portal nie jest ogólniedostępny).
Nigdy nie korzystałem (ani broń Boże nie zakładałem konta) na żadnym
Allegro, Gadu Gadu, Nasza Klasa, Pracuj,... Na wszystkich serwisach, z których korzystam
(Nasze Dupy, Ruchaj.pl, Na Zdrowie, Pierdu Pierdu...) zawsze podaję jakiekolwiek wymyślone
dane osobowe, datę urodzenia wylosowaną (ale ze swojej półki), miasto Katowice
(od ćwierćwiecza w nim już nie mieszkam), kod pocztowy b.komitetu PZPR, e-mail kontaktowy
[no, znacie te moje różne adresy e-mail], a numery Toto-Lotka wpisuję wtedy,
jeżeli strona wymaga podania numeru telefonu. I nigdy nie korzystałem z karty kredytowej przez Internet
(ja chyba w ogóle nigdy nie korzystałem z karty kredytowej - ostatnio widziałem
internetowe bilety PKP: trzeba podać Imię i Nazwisko oraz numer dowodu osobistego -
oprócz oczywiście numeru tej karty kredytowej do zapłaty. To ciekawe, dawno nie jechałem koleją,
ale kiedyś przy kupowaniu biletu nie trzeba było się legitymować. Nawet w pociągu -
jeżeli nie korzystało się z ulgowego - nie trzeba było się legitymować. Czy Al Kaida porwała może
jakiś pociąg i uderzyła nim w Pentagon? Bo TIRem w przedszkole to rąbnęli w poprzednim tygodniu...)
- noszę ze sobą pęk kart płatniczych o nominałach 100.-, 200.-, czasem 50.- PLN
(wyemitowanych przez NBP). Nigdy nie mam problemu z ich autoryzacją!
O politykach zapomina się po następnych wyborach (albo i wcześniej).
Przeciętny pismak może liczyć na pamięć do chwili wykrycia następnej afery.
Landszafty większości absolwentów ASP lądują na strychach po kolejnej przeprowadzce.
Nie dochodziło do mnie przecież, że o ile dokumenty kadrowo-płacowe
są w kategorii B50 (przechowywanie obowiązkowe przez 50 lat), to sprawozdania finansowe
spółek nakazuje się przechowywać bezterminowo. Mój podpis na bilansach przetrwa dłużej,
niż rękopisy Szekspira.
Wszyscy wiedzą, że nie jestem, nie byłem, i - Bozia pozwoli - nigdy nie będę prawnikiem.
W czasach komunizmu (a i teraz w różnych kraikach) władza stosuje blokadę informacji,
aby ludzie nie zaczęli podejrzewać, że może istnieć alternatywa. I podobnie jest z prawem -
mam tą kolosalną przewagę, że najpierw studiowałem matematykę. Animozje między matematykami
a prawnikami były niemal przysłowiowe. Już wtedy mówiłem, że i matematycy i prawnicy mają np.
logikę formalną w programie studiów - ale u prawników jest to jakaś zupełnie inna logika
(wiem, co mówię - obserwowałem potem skrypty akademickie mojej byłej bratowej i mojej byłej
żony trzeciej - z prawa właśnie i z tej logiki w szczególności).
Prawnicy z wykształcenia nie zdają sobie sprawy z tego, że może istnieć alternatywa.
Ostatnio swoje 5 minut mają matematycy - Janda wystawiła sztukę "Dowód" Auburna
(prapremiera 12 IV 2008, w Chorzowie niewiele później - jeszcze nie napisałem nic o tym)
o izolującym się od kolegów geniuszu pracującym nad jednym z fundamentalnych twierdzeń
o liczbach pierwszych (oszalał i umarł, naprawdę udowodniła je jego córka),
wydawnictwo Znak udostępnia za darmo w internecie
książkę beletrystyczną też o genialnym matematyku który też oszalał pracując samotnie
(tutaj - nad hipotezą Goldbacha) i też umarł ale NIE udowodnił;
a jeszcze w poprzednim wieku kupiłem (przeczytałem dopiero teraz) książkę o Wielkim Twierdzeniu Fermata
- ten (Wiles, nie Fermat) miał więcej szczęścia i na końcu udowodnił i nie umarł ani nie oszalał.
Otóż matematyka generalnie różni się od prawa - mimo, iż stosuje się podobne reguły formalnego
wnioskowania - tak, jak szachy różnią się od brydża (a prawo podatkowe - to już czysty poker).
Obiekty na jakich operuje matematyka są przezroczyste - mają dokładnie takie właściwości,
jakie im nadano. Oczywiście, mogą wskutek tego posiadać również różne inne cechy
jakie jedni matematycy przewidują - a inni przez ćwierć stulecia starają się potwierdzić temu
lub zaprzeczyć. Oczywiście, bez ciągłego studiowania aktualnych prac naukowych i kontaktu
z aktualnymi trendami żaden samotny geniusz nie jest w stanie samotnie nad kartką papieru wymyślić
całej współczesnej matematyki a choćby i jednego twierdzenia - złożoność dowodów
(Wielkie Twierdzenie Fermata - 200 stron, a nie jest to kompletny dowód,
ale opierający się na kilku innych, równie objętościowych twierdzeniach) jest za wielka,
jak na siły pojedynczego człowieka (tak, jak kiedyś telewizory czy komputery budowano z pojedynczych
lamp czy tranzystorów - a teraz z układów scalonych mających po milion i więcej tranzystorów w środku).
Ale jeżeli na innej planecie byliby matematycy - to wychodząc z tych samych aksjomatów powinni dojść
do tych samych twierdzeń (choć niekoniecznie w tej samej kolejności - tu decyduje przypadek:
kto czym się chce i potrafi zająć). Ach, co tam na innej planecie - wystarczy w innym państwie:
we wszystkich krajach Ziemi matematyka jest i musi być taka sama
(i było tak nawet przed etapem globalnej wioski). Natomiast prawo? To w ogóle nie jest gałąź wiedzy
- z pozoru mamy ustawę regulującą jakąś dziedzinę - np. ustawa o (sic!) swobodzie działalności gospodarczej
reguluje kontrole w podmiocie gospodarczym. A potem OKAZUJE SIĘ, że osobne ustawy (Międzynarodowe Cośtam)
stanowią w przypadku np. PIP że żadne ograniczenia kontroli nie mają zastosowania. I tak jest z większością
ustaw - nawet szczegółowe przeczytanie pojedynczej ustawy nie daje gwarancji, że inne ustawy
(nie mówiąc już o jakichś rozporządzeniach czy innych kundlach prawnych) nie regulują danej sprawy inaczej.
Poza tym, wychodząc z tych samych nawet dziesięciu aksjomatów - pardon, to się chyba nazywa przykazania
- dochodzi się do całkiem różnych "praw", jak widać. A na końcu i tak nie decyduje ani litera,
ani nawet duch prawa - ale skład orzekający. A po apelacji inny skład orzekający może zadecydować inaczej:
w matematyce to nie jest do pomyślenia. Albo - w odwecie na wykazanie bezprawności działania urzędu
- organ przyzna co prawda rację w tej sprawie, za to naśle "taki kontrol".
Otóż - w matematyce kontrola nie jest środkiem karnym: twierdzenia są albo prawdziwe, albo fałszywe,
albo są tylko hipotezami. W prawie nic nie jest do końca pewne, bo zawsze kasację może wnieść minister
albo rzecznik. W matematyce w ogóle nie ma wieloinstancyjności: coś albo jest po prostu prawdziwe
(i zawsze będzie) albo po prostu fałszywe (i zawsze będzie).
Prawnicy z wykształcenia nie zdają sobie sprawy, że może istnieć alternatywa.
Ja poznawałem prawo PO matematyce i cały czas wiedziałem, że istnieje gdzieś niedaleko inny świat,
prawdziwy i czysty. Większość ludzi NIE JEST na szczęście prawnikami. Może czas zrezygnować z
Prawa Rzymskiego (to byli, bez urazy, rudobrodzi wandale znaczący swoje podboje rzędami krzyży,
podpalający miasta, a w senacie głosowały kobyły) i wrócić do greckich koryfeuszy:
Demostenesa, Platona, Sofoklesa,... W tamtym okresie matematyka splatała się z filozofią i prawem,
może czas już wyjść z tej ślepej i ciasnej włoskiej uliczki i odetchnąć świeżym, nieskażonym powietrzem....
Od czasów bodajże Renesansu matematyka lubi epatować pozornymi paradoksami:
że część może się równać całości, że linia może wypełniać cały kwadrat,
że dwie równoległe mogą się przecinać,... (nie kontynuuję tej wyliczanki
- koledzy i koleżanki matematycy łatwo ją uzupełnią, nieprofesjonalistom i tak nic nie powie).
A prawo? Jak pracownik po powrocie z półrocznego L4 może nabywać od razu
prawa do miesięcznego urlopu wypoczynkowego? Jak nauczycielom którzy nie strajkowali
27 V 08 może przysługiwać tylko pensja zasadnicza, podczas gdy strajkującym - pełna dniówka?
Akurat teraz mam otwarte prawo pracy - a ileż jest takich "michałków" w prawie podatkowym
(ja akurat wiem!)? Chcą prześcignąć matematyków, czy co?
Ministerium Pracy chce wprowadzić w Przenajśwniętszej zakaz bicia dzieci
(sic! Jest to ciężki, fizyczny wysiłek - jak seks. Ale żeby od razy Ministerstwo Pracy?).
Argumenty pomijam - nie o to chodzi. Z przyjemnością słuchałem o najsurowszych karach,
jakie grożą takim okrutnikom. Myślałem przy tym o jednym - jako dzieci biliśmy się na podwórku,
i to dość solidnie: do krwi, i to niekoniecznie pierwszej: teczkami, pięściami,
były kol. Wiesław (syn znanej ligockiej pediatry) strzelił mnie kamulcem w oko...
Jakie kary grozić będą dzieciom bijącym dzieci (albo bijącym się ze sobą).
Czy będą zabierane rodzicom do poprawczaka, czy też do pierdla powędruje rodzic
(ale który? jest w końcu równouprawnienie; kobiety mogą pracować w kopalniach i we wojsku)?
I proszę nie pieprzyć mi, że byliśmy marginesem społecznym:
przypomnę np. szkolną lekturę "Chłopcy z Placu Broni" (więc i na Węgrzech także,
nie tylko nasze Ministerium Oświaty to akceptowało), żeby nie sięgać dalej
(nie czytałem tych lektur, ale wiem o czym są) - albo ze współczesnych "Mikołajka".
Dziś Wasowki powiedział, że nie był bity tylko kopany. To zupełnie coś innego.
Wyobrażam sobie Starszego Pana - jednego z dwóch - co kopie?? Nie, nie wyobrażam sobie.
Chyba trochę nakłamał, co nie? Chyba, że kopała go matka.
GITARA - JEST JAK KOBIETA (ZAWSZE TAK TWIERDZIŁEM)
Strona jest
w języku obcym - ale zacytuję w oryginale (a nuż czarne dziadki czytają?):
... where the studio owner demonstrated a guitar playing technique that he'd developed
using a lady's, er, personal massage device to excite the strings (as opposed to the lady).
The motor also picked up on the guitar's single-coil pickups to he could use
the speed control on the device to alter the pitch of the added drone.
Apparently, he got some odd looks in the Ann Summers shop where he auditioned a number
of such devices to find the most suitable, but it just goes to show that inspiration can come from any source!
AKCYZA NA PALIWA - JAK KIEDYŚ DOLAR U KONIKÓW. I OFE
Ministerium finansów zdecydowało kiedyś o podwyższeniu akcyzy na paliwo o 10 groszy.
Cena litra poszła w górę o 50 groszy, gdyż - jak tłumaczono w publikatorach - od podniesionej
akcyzy nalicza się jeszcze przecież podniesiony VAT i podniesione inne podatki.
Ministerium finansów zdecydowalo potem o obniżeniu akcyzy na paliwo o 10 groszy.
Cena litra poszła w dół o ... 2 grosze, gdyż - jak tłumaczono w publikatorach - od obniżonej
akcyzy nalicza sie jeszcze przecież VAT i inne podatki.
Pytanie w tym zadaniu brzmi: ile razy Ministerium finansów powinno podnieść
a nastepnie obniżyć akcyzę, aby cena litra paliwa przekroczyłą cenę złota 24 karatowego?
Myślicie, że sobie żartuję? RzPL 25 VI 2008, str. B4, Kopalnie
znów negocjują podwyżkę cen węgla - Zmiany w akcyzie: być może, już od 1 stycznia 2009
obowiązek płacenia akcyzy zostanie przeniesiony z elektrowni na spólki sprzedające energię.
Wszystko wskazuje na to, że elektrownie automatycznie nie obniżą wtedy swoich cen o 20 zł na MWh,
bo tyle własnie wynosi podatek. Zdaniem <...> ceny mogą spaść najwyżej o 10 zł na MWh.
Wśród matematyków zdarzają się też popularyzatorzy
(jak nasz Hugon Steinhaus czy amerykanin Gardner) - jednym z nich jest rosjanin Jakub Perelman.
Od niepamiętnych czasów mam jego książkę (polskie tłumaczenie), cała w "rosyjskich klimatach",
wśród innych ciekawostek jest też o podwajaniu pieniędzy:
Chłop wracający z trzosem spotkał Żyda, który opowiedział mu o podwajaniu pieniędzy.
Ciemny chłop dał się namówić - zakopali trzos pod drzewem, Żydek pomanipulował, odkopali,
chłop przeliczył - faktycznie, dutki podwoiły się. Rozochocony, odliczył należną Żydowi prowizję
i dalejże zakopywać ponownie. Cud działał bez zacięć, jednakże po n-tym podwojeniu
(i odliczeniu należnej prowizji) chłopu ostał się pusty trzos.
W książce (bo jest to książka w końcu matematyczna a nie polityczna)
jest dalej pytanie - bo każde zadanie tekstowe z matematyki kończy się pytaniem:
ile chłop miał na początku w trzosie? Znając wielkość (stałej) prowizji dla Żyda
i ilość podwojeń, jest to proste zadanie ze szkoły podstawowej (nie układając równań).
A czemu o tym piszę? Odpowiedź zdradził już tytuł. Tu nie będzie pytania,
choć - gdyby to była matematyka, a nie polityka - musiałby ono brzmieć:
znając wielkość prowizji pobieranej przez OFE i oferowaną stopę "podwajania" -
po ilu latach ("podwojeniach") nasz kapitał zmaleje do zera?
Prawidłowych odpowiedzi prosimy nie przysyłać - zaoszczędzą Państwo na znaczku,
a pieniądze te przydadzą się na emeryturze, oj przydadzą...
We wczesnoporannych prognozach pogody w radiowej Trójce prezenter często
zamiast powiedzieć po ludzku - gdzie ile stopni będzie - pieprzy o jakichś Kujawach i Podlasiu.
Kto przy zdrowych zmysłach wie, gdzie w tym kraiku jest jakieś lubuskie (pewnie tam, gdzie Lublin.
No, bo kto napisał "Niemców"? Niemcewicz, oczywiście!), albo czym różni się małopolska
od wielkopolski czy też małopolska od mazowsza? Kiedyś było 17 województw,
już nie było łatwo się ich nauczyc we szkole, ale przynajmniej nazywały się normalnie
- od miast, które były ich stolicami.
W jednym z dawnych opowiadań fantastyczno-naukowych mistrz budowlany strofuje
młodego a bystrego czeladnika: oczywiście, że mnożenie byłoby łatwiejsze, gdyby nie używać
do tego cyfr rzymskich - ale to własnie nie ma być łatwiejsze, ma być trudne.
Tak, tylko tam akcja dzieje się (jak to w utworach sci-fi) po wojnie nuklearnej,
kiedy to ludzkość cofnęła się w rozwoju i nie chce ponownego otwarcia puszki pandory z
nauką i wiedzą. A tutaj?
Bo w późniejszych prognozach redaktor mówi już normalnie: we Warszawie tyle,
we Wrocławiu inaczej, w Suwałach....
Natomiast bezczelnością jest to, co z prognozy pogody robi redaktor
Wojciech Mann: zadaniem radiowego prezentera w audycji porannej jest podawanie czasu, wiadomości,
i prognozy pogody. Po to ludzie słuchają (i za to płacą abonament). A nie po to, żeby
z kilkunastu miast z podanymi temperaturami prowadzący odczytał jedynie dwa (najbardziej - jego
zdaniem - śmieszne) a resztę skwitował "A w innych miastach termometry też pokażą jakieś
temperatury" lub czymś podobnym. Więcej szacunku wobec słuchacza (za jego pieniądze).
Wszyscy znajomi pamiętaja, że z lubością przytaczam różnicę między alkoholikiem
a pijakiem: Alkoholik pije - bo musi; pijak - pije, bo lubi. Otóż JA -
jestem oczywiście pijakiem: lubię pić. I że zawsze kończę ją fraza, jaką spointował mnie
...:
Panie Jurku! Panu się tylko tak wydaje: Pan pije, bo Pan musi - a tylko wmawia Pan sobie,
że Pan lubi.
Najczęściej przypominają mi się te słowa przy okazji flaszek z winem:
standardowa flaszka 0.75 l to jest ZDECYDOWANIE jakieś narzędzie tortur. Kiedy otwiera
się ją codziennie do obiadu, to zanim jeszcze siądziemy do zupy, to już widać w niej dno
(lejemy do szklanek po pół - na dwie osoby - to są 3 nalania z flaszki: po otwarciu, przy zasiadaniu
do stołu, potem moja Pani leje zupę, a ja rozlewam z flaszki resztę. I matematyka jest
tutaj nieubłaganna: podobnie, skoro codziennie otwieramy flaszkę wina, to tygodniowo wychodzi
nam więcej, niż pół kartonu; i przy zakupach raz na miesiąc DWA KARTONY wina nie wystarczą.
Kiedyś we Wrocławiu moja szefowa operatorek opowiadała o swoim ojcu - zamieszkującym wtedy już
w Ameryce Południowej - że wypija codziennie pół flaszki wina. Wtedy - jako dwudziestopięciolatek -
skwitowałem to krótko: alkoholik. Dziś, po kolejnym ćwierćwieczu, sam się z tego śmieję...).
W Grecji najczęściej dostajemy litrowe karafki (chyba, że jedziemy na
all inclusive). To też jest mało; ze Słowacji przywozimy sudove vino w
plastach 1.5 l - to niby wystarcza, ale często prowadzi do podchodów:
dopiję swoją szklankę, żeby nalać za chwilę dwie po pół (bo jak nie dopiję teraz, to jej naleję
teraz pół, a dla mnie dopiero w nastepnym rozdaniu... - nie wiem, czy rozumiesz,
co mam na mysli?). Czy to już jest alkoholizm?
Dopiero od plastów dwulitrowych zaczyna zanikać ten wyścig do
nastepnego nalania - starczy, wiadomo że starczy, nie ma się co spieszyć i pić na siłę
(a do picia na siłę - jak opisałem powyżej - prowadzą flaszki mniejsze!). Nie wspominam już
tu o pięciolitrowych kanistrach jakie są w obrocie na Węgrzech... Czowiek nareszcie pije,
bo lubi - a nie dlatego, bo zaczyna brakować!
I teraz nareszcie wiem, po co przywozimy to wino beczkowe od sąsiadów -
z tego są te plastykowe butelki, które trzeba montować na trzpieniach w ogródku,
żeby obracając się odstraszały kreta (od czasu, jak koty przestały polować w ogródku).
RzPL z 5 VI 2008, str. A8: Sąd przyznał skazanemu po 1 tys. zł za każdy
miesiąc odsiadki w przeludnionej celi. To już drugi taki wyrok. Podobnych wyroków może być więcej
- Trybunał Konstytucyjny zakwestionował możliwość zagęszczania więzień poniżej 3m2 / osobę
(to jest ustawowe minimum w tym kraju, najniższa norma w Europie - w innych krajach 6..9 m2 / osobę).
Ta sama gazeta, strona A12: W celi lepiej niż w domu.
37 000 więźniów w ciągu 7 lat odmówiło ubiegania się o warunkowe zwolnienie.
Recydywiści za każdą cenę wracaja za kratki. Mają pensję, pieniądze za dobre sprawowanie,
cele z TV i darmowym telefonem, niekiedy śniadanie niemal do łóżka, wizyty prostytutek,
narkotyki taniej niż na swobodzie. Ostatnio ktoś włamał się do więzienia
(z ubraniami dla transwestyty)... To wszystko oczywiście we Wielkiej Brytanii,
przecież że nie w tym kraiku! Rzeczniczka naszej Służby więziennej jest zaskoczona:
nie pamiętam skazanego, który nie chciałby wyjść na wolność.
W jednym z dawnych opowiadań fantastyczno-naukowych
(oczywiście, też w dalekiej przyszłości, ale BEZ wojny nuklearnej - powszechne przeludnienie
i jeszcze długowieczność) klawisz mówi skazanej wielopokoleniowej rodzince
(za fałszowanie dziadkowi - właścicielowi mieszkania - ichniejszego Geriavitu),
że jeżeli komukolwiek pisną, jak wyglądają warunki w pierdlu (każdy ma własne łóżko),
to JUŻ NIGDY nie trafią do więzienia...
A moja propozycja? Więźniów z Wielkiej Brytanii przysłać do nas.
Naszych - a, nie! to byłoby za proste. Tych zwykłych - oczywiście, do Wielkiej Brytanii.
Tych upierdliwych - nie, nie do Rosji: do sojuszników tego kraju, do jankesów.
Do Guantanamo, na Kubie (pamietacie jeszcze, że jankesi - nie wiedzieć czemu -
wciąż okupują niezależny kraj Kubę mając tam bazę wojskową ? Ciekawe, jaki rachunek
w końcu wystawi im Raul, kiedy ONZ - jak kiedyś Liga Narodów - się wreszcie wykopyrtnie).
Będą chcieli nasi skazani wrócić za każą cenę!
Parlament jankeski odmówił przyznania pieniędzy na redukcję emisji dwutlenku węgla.
Kosztowało by to ich za dużo. Jankesi są chyba jedynym krajem, który nie podpisał tej konwencji
(a przynajmniej jedynym z rozwiniętych). Podobnie, jankesi nie ratyfikowali konwencji
o zakazie tortur i nieludzkiego traktowania jeńców wojennych (patrz zresztą baza w Guantanamo). Jankesi....
Trzeba pisać dalej? Oni nie muszą przestrzegać jakichś tam praw,
te "prawa" są dla wasali. Jeszcze w czasach komuny nas o tym Ruscy ostrzegali. Teraz okazuje się, że mieli rację...
RzPL, 27 V 2008, str. C6: 100 tys zł zapłacili podatnicy za obchody 25-lecia
Izby Skarbowej w Warszawie: w sobotę, 10 maja 2008 - (31 tys. zł nagrody jubileuszowe,
30 tys. zł materiały konferencyjne, zaproszenia i informator, 37 tys. zł sala, ochrona i poczęstunek;
+ koszty delegacji służbowych 600 gości z całego kraju) z wydatków bieżących Izby,
jako odpowiedź na zgłaszane przez pracowników skarbowości za pośrednictwem związków potrzeby
w tym zakresie. Działania podejmowane przez Izby dla upamiętnienia tej rocznicy są
popierane przez Ministerstwo Finansów: pozostaje jeszcze 15 Izb Skarbowych, łącznie 1.600.000.- PLN!
To niedługo po strajkach skarbówki o większe wynagrodzenia i w ramach
programu "tanie państwo" premiera z Gdańska. Stanowisko NSZZ.
Pismo samej Izby (motto - "Urzędnik jest obywatelem,
zwierzchnikiem, ale przede wszystkim urzędnik jest człowiekiem” I. Kant - naprawde, piękne!
Przytoczymy im to przy najbliższej kontroli. A tak nota bene - czyim to "zwierzchnikiem"
jest urzędnik? To się chyba od czasów nieboszczyka Immanuela zmieniło diametralnie w dzisiejszych demokracjach???)
jak podało radio, chłop spowodował wypadek samochodowy w wyniku którego zabił kobietę w ciąży,
a po akcji lekarzom nie udało się uratować płodu (który też zmarł - a raczej nie narodził się).
Facet będzie odpowiadał za zabicie dwu osób.
Jedną z podstawowych norm prawa jest to, że generalnie nie można złamać prawa "niechcący" czy nieświadomie
(o ile - przy dochowaniu należytej staranności - sprawca MÓGŁ się dowiedzieć, że jego czyn może naruszać prawo).
Jest to rozsądne - pamiętam kawał z czasów głębokiej komuny, jak to do pociągu wsiada dwu chuliganów,
i gorszy mówi do drugiego "No, to dawaj menu. Co my tam mamy? Za użycie hamulca awaryjnego - 500 zł,
pocięcie obicia - 100 zł, wyrzucanie przedmiotów przez okno - ... To na co nas stać? Ciebie na pocięcie obicia,
ja szarpię za hamulec". I nie jest to głupie - naruszenie prawa nie skutkuje - jak w grze komputerowej -
GAME OVER. Za każde (konkretne) przekroczenie jest (groźba) konkretnej kary (w widełkach, oczywiście).
I kalkuluję sobie: jazda bez biletu, oczywiście, jest penalizowana - ale nie dostanę za to dożywocia przecież
(przez całe lata dojeżdżałem z Ligoty do Katowic do liceów autobusem nie płacąc za bilet 1.80 zł w każdą stronę
- probabilistyka okazała się górą: kiedy po raz pierwszy po pół roku zatrzymał mnie kanar, 50 zł mandat -
równowartość dwu tygodni dojazdów - zapłaciłem po prostu "z westy" i dalej byłem sporo na plusie).
No, to wracamy do naszego nieszczęsnego kierowcy - jest różnica w skasowaniu jednej kobiety
a dwu osób. Prowadząc auto oczywiście nie zakładam z góry wypadku - ale przystępując np. do wyprzedzania karawanu
na śliskiej nawierzchni w czasie mgły w lutym 2005 roku... (nie, to nie jest dobry przykład). Tak czy owak,
muszę mieć wszystkie dane do kalkulacji swojego postępowania; nawet, jeżeli dzieje się to w ułamkach sekund.
W książce ś.p. Słomczyńskiego "Powiem wam, jak zginął" artystka teatralna hamując swoim Jaguarem
przed dzieckiem, które wtargnęło na jezdnię, odpowiada Joe Alexowi, że przy tej szybkości próba ominięcia dziecka
skończyła by się pewną śmiercią dwu dorosłych osób - pozostawało jej tylko naciskać mocno na hamulec
i liczyć na to, że może auto zatrzyma się przed dzieckiem.
To jeszcze raz pytam - skąd kierowca miał wiedzieć, że jego rozpędzony bolid zmierza nie w
stronę jednej, ale DWU osób? Tak dłuzej być nie może - w ślad za przepisami o ochronie życia niepoczętego
i nakazie seksu małżeńskiego (brrr - NIE! mi się coś pomyliło! To chyba ma być zakaz aborcji!)
- muszą iść przepisy o oznaczaniu kobiet w ciąży widocznym znakiem ostrzegawczym
(że jest to nie JEDNA, a DWIE osoby). I nie wystarczy tutaj zaświadczenie od proboszcza (pardon, ginekologa)
- w sytuacjach takich, jak ta na drodze, nie ma na to czasu! Może nie od razu golenie głów do zera
- ale np. wzorem Hindusów, na początek malować im duże kółko na czole.
Były już przecież wyroki skazujące kobietę w ciąży w stanie "wskazującym"
za spowodowanie zagrożenia zatrucia alkoholowego dla dziecka nienarodzonego. Teraz barman
by już jej nie obsłużył ("pijanych, dzieci, i kobiet w ciąży nie obsługujemy").
ZAKAZY PO PIJAKU: NARCIARSTWA, SEKSU I ... SAMOBÓJSTWA
Przez radiową Trójkę przetoczyła się ostatnio dyskusja o projekcie zakazu
jazdy na nartach po pijaku. Pomijam całą otoczkę formalno - prawną (ile ma być tych promili?
mierzyć już na dole wyciągu - może jedzie tylko oddać narty do ostrzenia na górze
- czy dopiero na początku nartostrady? a na biegówkach ile procentów wolno?).
Pomijam mądry głos (nota bene, jednego z właścicieli wyciągów!!!), że oczywiście, można
- ludzie odpłyną wtedy do Austrii i na Słowację (jak już odpłynęli kuracjusze
- bo na słowackich termalach i basenach jakoś i piwo czapowane & flaszkowe, i wino sudowe
& flaszowe, i beherowkę &,...).
Ja jestem ZA (nie dlatego, że nie jeżdżę na nartach).
Ten zakaz przygotuje grunt pod kolejny, bardzo potrzebny - zakaz seksu po pijaku.
Ilu wypadków się uniknie! Potem nastepnego dnia człowiek budzi się, przeciera oczy i pyta
sam siebie: "Ja? Ja mogłem to z NIĄ zrobić? gdzie ja oczy miałem?" <przepraszam P.T.
Czytelniczki - to o żadnej z nich!>
A na poważnie - mówiło się też o propozycji jakiejś zadętki
o zakazie seksu poniżej 18 lat. Przecież wiadomo, o co naprawdę chodzi
- to przygotowanie ustawowego zakazu seksu nieheteroseksualnego.
Przypomina mi się, że kiedyś w Albionie zakazane prawnie były samobójstwa.
Ciekawe, jaką karę orzekał koroner wobec sprawców - karę śmierci?
DzZach z 29 maja, str. 13: facet z Gdańska zadzwonił na milicję
w Bielsku Białej, że jego matka chce popełnić samobójstwo. Zaraz po zgłoszeniu
patrol pojechał pod wskazany adres - mieszkanie było zamknięte, na dzwonek nikt nie otwierał.
Funkcjonariusze ustalili numer telefonu jej konkubenta.
Rozumiem, że osiedlowy Sherlock Holmes może dotrzeć do telefonu kogoś z rodziny
(moja żona trzecia, kiedy jeszcze nie była nawet kandydatką na żonę,
na podstawie wieku (roku urodzenia), znaku zodiaku i dnia urodzenia wyświetliła sobie
moje dane z PESELa - bo w takiej instytucji pracowała) -
ale na JAKIEJ PODSTAWIE PRAWNEJ gromadzi się informacje o KONKUBENTACH?
Dalej jest jeszcze ciekawiej: nasze orły dobrały sobie do pomocnictwa
strażaków (od Pawlaka) i pogotowie - i wyważyli drzwi mieszkania.
To jest chyba grube nadużycie uprawnień! Jaka była podstawa "interwencji" -
bo samobójstwo chyba jeszcze nie jest w tym kraiku prawnie zakazane
(jeżeli będzie - proponuję orzekać za próbę samobójstwa karę smierci.
A za udane? Karę życia "w Polszcze, czyli nigdzie").
Gdyby stała na dachu, stwarzając zagrożenie dla ruchu ulicznego - ale
u siebie w domu (za szczelnie zamknietymi drzwiami)?
W progu na intruzów "rzucił się" 58 letni nietrzeźwy
konkubent i "usiłował ich pobić". Ja to sobie wyobrażam:
blisko 60-letni dziadek, pijany na dodatek, pewnie jeszcze w okularach -
a naprzeciw młode, wypasione byczki na sterydach, z pałkami i w mundurach.
I jaki to jest zarzut wobec niego? 3 lata za "znieważenie"
i "zmuszanie do odstąpienia od zadań" (jakich "zadań"?
Kto im dał te "zadania"???). Z pokoju wybiegła właścicielka mieszkania
- też nietrzeźwa, z nożami kuchennymi w ręku. A co jej grozi? 10 lat za
"napaść na interweniujących funkcjonariuszy" - który przed chwilą
wyważyli drzwi jej mieszkania i "obezwładnili" (czytaj: spałowali) jej partnera.
Na jakich fOnkcjonariuszy? Interweniujących? W obronie kogo? Bo poza
tą napadającą włascicielką mieszkania nikogo innego (spałowanego konkubenta
już nie liczę) tam NIE BYŁO!
Ja rozumiem, że w tej nowej rzeczywistości kobieta w ciąży
nie może się napić piwa ani zapalić papierosa - bo zagraża to zyciu i zdrowiu
dziecka niepoczętego. Rozumiem, że jak spowoduję w wypadku samochodowym
śmierć kobiety w ciąży - to odpowiem za zabicie DWU osób (Był taki wyrok niedawno!
Choć - będąc trzeźwy - widziałem za kierownicą tylko JEDNĄ). Rozumiem,
że jak po pijaku będę starał się trafić do domu - to mnie zwiną z ulicy do
Matysiaków (a jak autem - to jeszcze odbiorą prawko). Ale żeby nie można było
napić się w swoim mieszkaniu (po cichu, bez awantur) -
bo włamią mi się fOnkcjonariusze i odpowiem za napaść na interwenientów?
To już jest, k...a, przesada, nawet w Rosji za picie w domu nie wsadzają na 10 lat.
Chyba rację ma Wojciech Cejrowski: trzeba strzelić obywatelstwem tego popapranego kraiku,
a i jeszcze tej zbiurokratyzowanej Unii Europejskiej - i wynieść się do normalnych krajów:
gdzie korupcja jest tylko normalna, gdzie bezprawie jest tylko normalne,
gdzie katolicyzm jest normalnie żarliwy, gdzie...
A przy okazji - osoby telefonujące z (fałszywą) wiadomością np.
o bombie ponoszą surową karę (i jeszcze koszty interwencji, ewakuacji, poszukiwań,
utraconych przez właściciela obiektu korzyści,...); podobnie dzieje się z uczniami
chcącymi w ten sam sposób "odłożyć" klasówkę. A jaką karę poniósł dwudziestoletni
(? matka ma 41 lat) gówniarz, którego telefon z Gdańska (kolebki Tuska)
spowodował całą tą paranoiczną "akcję"? Kto zapłaci choćby za te wyważone
drzwi (i to, co ukradziono z mieszkania z wyłamanymi drzwiami kiedy jego
właścicielkę zabrano przemocą)? Skarb Państwa? Z moich podatków? A wała!
Nie jestem adwokatem. Ale mogę zaoferować Xxxxxxx X i Yyyyyyyy Y
(nie uważam, żeby ktokolwiek, w tym i DzZach miał prawo podawać choćby ich inicjały)
pieniądze na dobrego adwokata. Żeby ob. Jurasz Elwira, oficer prasowy bielskich orłów,
razem ze swoimi podopiecznymi, ponieśli zasłużoną karę a obydwoje pijacy
- rekompensatę za niezasłużoną katorgę.
Propozycja jest serio. Nie znam ich adresu, ale proszę o pomoc
Redakcję. Na coś te pieniądze trzeba wydawać - nie można wszystkiego na alkohol
dla siebie i na panieny podejrzanej konduity.
P.S. Upoważniam Redakcję do podania mojego adresu Milicji Obywatelskiej -
kiedy wyważą MOJE DRZWI (jak będę spokojnie chlał w domu z konkubiną),
to nie wyjdę z jakimiś tam nożami, ale przygotuję im taką niespodziankę,
że gangsterzy w Magdalence parę lat temu to będzie "Małe Miki".
Jestem pomysłowy, złośliwy i mściwy. I znów będą musieli kupować na koszt podatników:
W latach 2003–2004, po wydarzeniach w Magdalence, zakupiono centralnie,
przez Biuro Logistyki Policji KGP, na potrzeby Zarządu Operacji Antyterrorystycznych
Głównego Sztabu Policji KGP (przekształonego z Biura Operacji Antyterrorystycznych KGP
–wcześniej Zarząd Bojowy Centralnego Biura Śledczego KGP) oraz jednostek i
komórek antyterrorystycznych komend wojewódzkich Policji sprzęt i materiał
uzbrojenia za łączną kwotę 7,8 mln złotych, w tym m.in.:
•kamizelka kuloodporna ciężka –140 sztuk dla ZOA, 371 sztuk dla AT KWP
•hełm kuloodporny –140 sztuk dla ZOA, 372 sztuki dla AT KWP
•pistolet maszynowy MP-5A3 –155 sztuk dla ZOA, 102 sztuki dla AT KWP
•tarcza kuloodporna –2 sztuki dla ZOA, 10 sztuk dla AT KWP.
Oczywiście - nikt z Redakcji nie skorzystał z mojej propozycji. Kopię posłałem -
naiwniak - do katowickiego Amnesty International. Też echo. Pijaków pewnie
skazali, nadgorliwy synalek uniknął kary, fOnkcjonariusze otrzymali nagrody za
zdewastowanie drzwi i narażenie mieszkania na rozszabrowanie...
Mówicie: Święty Jerzy zwyciężył smoka.... A prawda była zupełnie inna:
Owszem, prawda że Jerzy; prawda, że był i potwór - straszny potwór! I jak żarł - istny smok.
Za samo znoszenie tego potwora Jerzy spokojnie został świętym (każdy by został),
a on się jeszcze podobno ożenił. No, i prawda - zabił potwora. A miał to inne wyjście?
Ostatnio przetacza się dyskusja o metodzie zapłodnienia in vitrio.
Jesteśmy przekonani o skuteczności, i to w obu kierunkach: Niektóre bardzo oporne pannice można
skłonić do czynności poprzedzających zapłodnienie dopiero po podaniu pewnej leczniczej substancji
in vitrio (łac. = w szkle). I z facetami jest podobnie - żeby przystąpić do zapładniania
niektórych kobiet, muszą sobie najpierw zażyć toż samo in vitrio...
NASTEPNY PROGNOZOWANY KROK W ROZWOJU "MUZYKI" WSPÓŁCZESNEJ
Od dawnych czasów szuka się nowych dróg w muzyce. Najpierw było to zdobywanie terra incognita
(np. Das Woltemperierte Klavier Bacha); potem - kiedy materia muzyczna jakby się zaczęła wyczerpywać
- przyszły eksperymenty: dodekafonia, atonalność, muzyka konkretna, Święto Wiosny i Penderecki
wraz z Warszawską Jesienią (to samo działo się w muzyce niepoważnej: podczas kiedy rhytm-and-blues
bądź jazz czasów mojej młodości był fajną muzyką taneczną do słuchania w przydymionych knajpach,
to różnica między współczesnym jazzem a Warszawską Jesienią jest żadna!).
No, i przyszedł moment, że i tego nie starczyło (nowe pokolenie MUSI pokazać
ziomom coś zupełnie nowego, bo inaczej by skisło). Najpierw odeszło się od melodyjności
- wpadające w ucho włoskie bel canto zastąpił gitarowy łomot (to były moje czasy!).
Potem w ogóle zanikła linia melodyczna, zastąpiona samą perkusją. I z tekstem sobie poradzono
- dukaniem współczesnego rapera (tam już nie ma ani sekcji rytmicznej, ani instrumentów
- jest tylko jednostajne "Hiiiiii - haaaaa, Hiiiiii - haaaa", jak ryczenie osła).
Spróbujmy wyjrzeć nieco w przyszłość - co JESZCZE można zmienić?
Otóż - moim zdaniem - można zrezygnować w ogóle z wykonawców - i z muzyków,
i z wokalistów. Czy coś zostanie (przypomina się utwór "i" = jednostka urojona
= pierwiastek z minus 1 ze sztuki "Dowód": przez kwadrans SĄ na estradzie,
ale NIC nie grają)? Oczywiście, że zostanie - dyrygent. Sam dyrygent.
Tak, jak kiedyś obserwowaliśmy któregoś z laureatów konkursów szopenowskich na telewizorze
z wyłączonym głosem (bo słuchać się tego przecież NIE DAŁO) - jaka pasjonująca mimika twarzy,
jaka walka z utworem i instrumentem wyrażała się w każdym jego geście - pewnie zupełnie mimochodem,
a nie w sposób zaplanowany. A cóż dopiero dyrygent - to cóż, że dyryguje nieistniejącą orkiestrą
(i tak nie chcemy jej słuchać, to już mamy za sobą) - jego praca (sztuka) polega przecież
właśnie na tych różnych gestach, minach, pozach, wymachach i animacjach...
Kronikarze zarzucą mi, że pomysł nie jest w 100% oryginalny - już ś.p. Lem opisywał,
jak to Ijon Tichy uczestniczył w koncercie (nie tylko z samym dyrygentem, ale i z całą orkiestrą),
gdzie - mimo widocznego wysiłku wszystkich wykonawców, wspaniałych owacji, ... - nie padł ani
jeden dźwięk (potem okazało się, że była to orkiestra nie dźwiekowa, ale węchowa,
a Tichy akurat miał katar). No, ale jednak orkiestra była i coś wykonywała
(choć przekaz do odbiorcy nie doszedł). Mój pomysł idzie wszakże o krok dalej.
Premiera we czwartek o piętnastej. Stroje niezobowiązujące....
PINNACLE - SPRZEDAJE BETA WERSJE ZA NIEMAŁE PIENIĄDZE
You bloody fucked bastards @ Pinnacle:
I've bought a new, boxed application for real money, not the OEM add-on to a
DVD-writer or so.
1) I don't remember, whether I've really agreed to allow sending feedback
reports - but maybe, I won't argue this. But - if you prepare files
collecting VITAL information from my computer (CPU - OK, disk sizes - maybe,
but USERNAME???? What for do you need my login username???) and the only
possibility to send that "feedback" is to allow at least one from that spy
files (if I uncheck them all, the "Send" button became immediately
unfunctional).
2) Moreover, the main part of the report window was the area for writing my
personal comments. The small link to the enclosures is almost hidden at
bottom left. I wonder, why it is impossible to send the comments alone
(without enclosed files mentioned in 1 above). Now it is clear - the
comments are NOT SENT anywhere. It is impudence on the giant scale. People
generally expect, that their comments enter via your left ear and
immediately leave via right ear - but you don't even simulate, that you are
listening to the end-user opinion. Unfortunately, I've make a copy of my
opinion before your program wiped it (don't expecting this, doesn't you?),
so you nevertheless will obtain it in this mail.
3) Additionally, the title on the window says about the opinion of the "beta
version". What beta version, for hell? I've bought the regular boxed
application version 11.0 in the supermarket (for too much money for this
several CDs); I've gone through the idiotic registration process (many of
the visible options still require "buying additional activation keys"); and
all that is a BETA VERSION for testing? For such huge money?
IMHO it is not a beta version - it is only ALFA. I'm returning to my OEM
Ulead Video Studio (which had costed several years ago - together with the
DVD-drive - less than your alfa "software" alone now; and runs more quickly
on five-years-old Athlon than your product on Core 2 Duo!).
Na komputerze z Core2Duo chodzi koszmarnie wolno - dodanie trzeciego
przycisku do menu powoduje czekanie i czekanie przy samym przesuwaniu
przycisku, nie mówiąc już o "mocniejszych" zmianach. O niebo szybciej
chodził Ulead Video Studio na starym Athlonie sprzed pięciu lat (i chodzi
nadal!).
Sprzęg użytkownika jest nieintuicyjny (zwłaszcza tworzenie menu czy PIP)
a pomocnik nie podpowiada porządnie (i jeszcze nie otwiera się w osobnym
oknie - na czas czytania pomocy nie mam dostępu do głównego okna aby na
bieżąco ją wykonywać); na dodatek nie można manipulować wielkością poszczególnych
części ekranu poprzez przeciąganie myszką.
Teraz dopiero czytam - jaka to "wersja beta"? Kupiłem w supersamie
PUDEŁKOWĄ APLIKACJĘ za niemałe pieniądze a dostaję jakąś tam wersję beta do
testów? Toż to GRANDA na skalę przekraczającą aferę tych dwu, co ukradli
Telegraf!!! I jeszcze bez przerwy epatuje mnie, że mam sobie DOKUPIĆ klucze
aktywacji - do wersji pudełkowej na KILKU płytach???? Toż OEMowy Ulead
(dołączany do nagrywarki) zachowuje się w sposób o wiele kulturalniejszy (i
jak już, to nieśmiało przedstawia się "Light", a nie WERSJA BETA).
Moim zdaniem - to jest wersja ALFA 0.01 !!!
można twierdzić, że to bzdura i niemożliwe - a można podejść konstruktywnie i spróbować:
"Ściągać spodnie, ściągać majty - ściągać buty, ściągać rajty"
To się da, i nie jest nawet takie głupie: buty MUSI ściągnąć przed rajtuzami
(bo mu rajty nie zejdą). Ale dlaczego najpierw ściąga majty, przed rajtuzami? Nie da się!
No, chyba że podejdziemy konstruktywnie: skoro ściąga majty przed rajtuzami
- to widocznie ma te majty ubrane NA rajtuzy. Da się? Da (majty przejdą przez buty, spodnie - niektóre - też)!
A dlaczego tak? To elementarne - kto nosi majty ubrane na rajtuzach?
BATMAN
Już wiemy, o kim śpiewają...
W jakiejś gazecie (piszę tak, jak jeszcze kilka lat temu, kiedy czytywałem wiele gazet:
dzienników, tygodników, miesięczników, kwartalników... A teraz musiała to być Rzeczpospolita
albo Dziennik Zachodni. Ale __ładniej__ się zaczyna, prawda?) przeczytałem o freskach z Orvietto
- artysta (podobno sam Michał Anioł się na nim wzorował - nazwiska nie zapamiętałem,
miejscowość tak - bo białe Orvietto pijamy regularnie wśród innych tanich sikaczy)
uwiecznił wśród prowadzonych do piekła nagusów swoją niewierną... nie, nic z tych rzeczy
- swoją niewierną KOCHANKĘ. Toż dzisiaj nawet o kochankach mówi się półgębkiem (nie to,
co za czasów Balzaka), a tu NIEWIERNA kochanka! W tamtej epoce!
uwielbiam programy telewizyjne... co? pytacie, jak to? Przecież rzekomo nie oglądam TV?
Ano, nie oglądam, naprawdę. Nie powiedziałem, że uwielbiam TV - ale __programy__ TV.
Takie copiątkowe gazetki (circa pół setki stron albo i więcej) zawierające spisy wszystkich
stacji telewizyjnych i ani jednej radiowej. Uwielbiam je czytać (w sobotę rano we wannie)
- tzn. te streszczenia i omówienia filmów (nie muszą być zatem nawet aktualne).
Po pierwsze, lubię czytać o filmach, które znam. Okazuje się z reguły,
że widziałem w kinie jakiś chyba zupełnie inny film, niż będzie w telewizorni.
Po drugie, lubię przekonać się, że w nadchodzącym tygodniu
(to jakieś dziwne tygodnie - od piątku do czwartku. Komputery - wzorem ludzi -
proponują jednak tydzień biblijny: od poniedziałku do niedzieli - albo przemysłowy:
od niedzieli do soboty) NIE MA nic do oglądania i mogę mieć spokojne sumienie
(że nie oglądam). No, chyba że jest film Petera Zelenki z Nohavicą (widziałem w Gliwicach,
Nohavica na sali) - to proszę moją pierwszą żonę, żeby mi nagrała (kiedyś składałem
nieoglądane filmy na kasetach VHS - ale płyty DVD zajmują mniej miejsca i są tańsze).
Po trzecie, interesujący jest świat, jaki opisują te streszczenia. Np.
"Kiedy Nellie idzie do banku, okazuje sie, że ktoś założył w nim konto na jej panieńskie
nazwisko i szasta jej pieniędzmi". Ja rozumiem, że można założyć konto w banku
na czyjeś panieńskie nazwisko. Trzeba po prostu posłużyć się jej sfałszowanym dokumentem
(albo ukraść jej stary dokument z czasów panieńskich) tożsamości
- myślę, że w razie sprawy sądowej łatwo będzie Nelly udokumentować, że to nie mogła być ona.
Ale ten dalszy ciąg - szasta jej pieniędzmi? W moim banku (a miałem i mam rachunki w kilku)
można szastać pieniędzmi, ale albo tymi, które się na rachunek wpłaciło
(i nie są to wtedy pieniądze Nellie, skoro to nie ona założyła ten rachunek),
albo pieniędzmi banku (jeżeli bank zdecydował się udzielić kredytu - to wtedy też odpowiada ten,
kto założył rachunek i ten, kto prześwietlał mu zdolność kredytową, sprawdzając kolejne dokumenty).
Natomiast, jeżeli w jankeskim banku można załozyć konto i szastać pieniędzmi
z innego rachunku - to rzeczywiście film jest, jak opisano - dreszczowcem
(thriller, TVP-1, Czwartek 20:20). I to są dopiero efekty specjalne, Spielberg wysiada.
Po czwarte, lubię ten smaczek języka, jakim pisane są te omówienia:
"poznają się w Las Vegas i spędzają upojną noc pełną miłosnych uniesień".
Nie oglądałem, oczywiście, więc mogę się tylko domyślać, na czym polegała upojność nocy
(mam niejakie podejrzenia graniczące z pewnością). Wyobrażam też sobie mniej-więcej,
jakie to "miłosne uniesienia" miał recenzent na myśli. Ale ta "pełność" - co to za liczebnik?
Ileż to ich było? ____, ____? Czy może nawet _____? (młodzi byli, to może zdzierżyli ażz tyle?)
Program telewizyjny (gazeta ogólnopolska): Sobota, godzina 22 - Mistrz i Małgorzata,
rosyjski serial fantasy. Jak mawiał podobno Zelwerowicz (na widok nikczemnej postury
Małego Rycerza wśród kandydatów do szkoły aktorskiej) - "Czas się brać - czas umierać"
Większość firm usługowych do swoich faktur drukuje i wysyła klientom
przygotowane formularze przelewów (z numerem rachunku beneficjenta, nazwą, kwotą,
szczegółami płatności,...) - nic, tylko wpisać numer swojego rachunku bankowego,
podpisać się i wysłać.
Tak czyni również np. PLUS; ciekawe, że dla faktur korygujących (na minus)
- też. Wszystko jest tak samo, tylko kwoty nie ma. Nie pytam "po co" mi ten przelew
(skoro to PLUS mnie, a nie ja PLUSowi). Pytam - skoro już drukujemy przelew
- to czemu nie z kwotą (konsekwentnie, na minus, oczywiście).
Ubawił mnie kiedyś mail z "Panie Lebiedź". Nie mam pewności czy nie zacznie
krążyć mail "Panie Tadla". W swojej naiwności uległam promocji z TP-sy. Pod
koniec marca młodzieniec zaproponował mi trzy opcje. Neostradę 1, 2 lub 6
Mb w korzystnej cenie. Po krótkotrwałych choć burzliwych obradach
rodzinnych, demokratycznie wygrała 6Mb na 2 lata. Nie byłam przekonana co
do tych 6, bo do tej pory miałam chyba 1, ale przekonali mnie, że teraz
tyle grafiki idzie, że za dwa lata to bez 6 nie będzie działać... no dobra.
Podpisałam aneks i kurde, nic nie działa!! a jak działa to ledwo 1,7Mb i
dupa. Pierwsze zgłoszenie: przyjechali MONTERZY. Usunęli jakąś nieistotną
usterkę, ale uznali, że "6 nie da rady bo za daleko". I mieli rację. Dalej
nie działa. Po uprzejmych telefonach na Błękitną, za ich radą, pojechałam
do POK-u. Byłam przekonana, że aneks "migracyjny" na 2 Mb już na mnie
czeka. To w końcu ONI zobowiązali się do 6Mb, ja tylko do płacenia za nią.
I tu hola hola, zagwozdka....Stałam 45 minut w kolejce bo kolejka była
sakramencka. Zależało mi bo potem wyjeżdżam (trochę odpoczęłam u fryzjera).
Panienka nic nie wie i nic nie może. Wiem, znam to. Ona ma sprzedawać telefony,
tego ją uczono. Jest jak wór do bicia gdy jest problem. Starałam się być
delikatna. No to dzwonimy na błękitną.
Numer telefonu? na kogo zarejestrowany? sprawdzę? (10 minut). Tak zgadza
się. Numer zgłoszenia ... sprawdzę (10 minut). Ale o co chodzi? sprawdzę
(10 minut) i się K... rozlączył.
Cóż to, szlachcic się nie cofa. Jeszcze raz 800102102. to samo w takim
samym czasie. Ten się nie rozłączył, ale nie wierzył, że jest 1,7 zamiast
6. Niech ktoś włączy komputer w domu, to on przyjmie nowe zgłoszenie....!!! No to
do domu. Głodna jak pies, grzeję franfuterki i gadam z kolejnym
młodzieńcem. I to chyba trafi do sieci.
Cała polka od początku, numer..., kto...., (na każde pytanie 10 minut!) i
pyta mnie czy mi zależy na przejściu na 2. No to mówię nie! Chciałam 6 i
niech mi dają to co jest w aneksie. Koleś musi coś sprawdzić - 10 minut
- Byli monterzy?
- Byli.
- Kiedy?
- Niedawno.
- Dokładnie?
- Nie wiem. Na początku kwietna. Jakie to ma znaczenie? Nie chodzi! Niech
przyjdą jeszcze raz!
- Ale nie wiem czy telefon i internet jest podłączony w odpowiedniej
kolejności.
- Ja też nie wiem.
- To niech Pani sprawdzi.
- Chyba żart, ja mam to sprawdzać?
- Tak, dopóki nie sprawdzimy jak jest podłączone, nie mogę przyjąć tego
zgłoszenia.
- Jak to, byli tu monterzy i tego nie sprawdzili? Ja mam to zrobić? Niech
Pan przyjmie, że jestem blondynka!
- Taka biała kostka, jak Pani rozmawia teraz to ją Pani znajdzie....
- W życiu tego nie mam zamiaru szukać. Telefon to jest dla mnie ta
słuchawka. Trzymam ją w ręce i nie mam pojęcia skąd tu się znalazł pański
głos, prądu się boję i żadnego kabla nie będę szukać a jak mnie prąd porazi
bo mi się jedna kostka z drugą pomyli i mnie tu zabije to co Pan wtedy
zrobi? Będzie mnie Pan mieć na sumieniu. Zapisałam pańskie nazwisko na tej
nieszczęsnej umowie i jeszcze za morderstwo Pan posiedzi...
Kolejne 10 minut. Koleś podaje numer zgłoszenia, jutro mają zadzwonić co
dalej. Mam kolejny numer zgłoszenia. Oby nie był to serial "D jak Dupa...." Moja odpowiedź:
boś głupia (przepraszam za wyrafinowaną szczerość, ale czasami trzeba
zaaplikować terapię szokową).
To była inwokacja - teraz Lekcja.
1. Przez telefon można zapytać Ciocię, czy skowronek jej ćwierka (a i to,
jeżeli słyszy - Ciocia, nie skowronek).
2. Do instytucji się PISZE (polecone, za zwrotnym potwierdzeniem odbioru).
Co nie jest na piśmie, to NIE ISTNIEJE.
3. Nie zadaje się pytań, jeżeli może paść odpowiedź na to pytanie, która nie
jest po naszej myśli. Pisze się STWIERDZENIA.
4. Stwierdzenia nie muszą odpowiadać prawdzie (to jest już zmartwienie
adresata, żeby wykazac, że nie jest wielbłądem). Należy stwierdzać to, co
jest nam potrzebne do uzasadnienia naszej racji ("W związku z obniżeniem
..... od dnia 13 marca niniejszym pismem zawiadamiamy...." - na pewno będą
polemizować z tym, co w drugiej części zdania - a nie z tym terminem).
5. W ślad za stwierdzeniami powinny iść konkluzje na prawach groźby:
a) "Do czasu ........ sprawę ....... zostawiamy bez biegu" (np. sprawę
płatności).
b) "W związku z ......... zwracamy waszą fakturę bez księgowania" (ważne -
"waszą" MAŁĄ LITERĄ!!!).
c) "W nieprzekraczalnym terminie .... oczekujemy wyjasnień, od których
uzależniamy dalsze skierowanie sprawy do organów ścigania"
d).....
6. W tzw. międzyczasie możemy wpleść różne ulubione ozdobniki, np. "Nie jest
oczywiste, czy podpisana pod pismem Ob. [nazwisko] [imie] JEST idiotką, czy
tylko idiotkę udaje?" (ważne - nazwisko przed imieniem!!!!).
Może to ale była już Ewangelia, a Lekcja jest dopiero poniżej?:
Kiedyś nie pamiętam już co mi TPSA próbowała wyciąć - poleciłem
pracowniczce zadzwonić do nich i sprawę załatwić. Przyszła do mnie i zaczęła
(jesteśmy na Ty), że "Masz zgłosić się z dowodem osobistym...".
Uwielbiam dowiadywać się, że coś
MAM. W ogóle informacje o zwiększeniu się mojego stanu posiadania wprawiają
mnie w euforyczny stan. Napisałem pismo - pomogło od razu.
Tak niepełny miesiąc temu media zapodały, że w Moskwie dla bogaczy
nauka prawa jazdy będzie odbywała się nie na Ładzie czy Żyguli - ale na Lexusie
(Jaguar byłby chyba jeszcze lepszy - patrzę, jak jedna z naszych klientek zmieniła
właśnie Lexusa na Jaguara. Jeszcze, zanim kupił go Tata). To jakaś wierutna bzdura:
jeżeli ten miliarder ma osobiście siadać za kierownicą tego Lexusa, to znaczy,
że nie stać go na kierowcę, to znaczy, że on jest gołodupcew, a nie żaden miliarder.
Przed wojną, jak kogoś było stać na lemuzyne, to stać go też było na kierowcę
(pooglądajmy sobie przedwojenne filmy - Szofer Jaśnie Pana i inne).
Nie istniał w ogóle problem jazdy po pijaku - jasnie Pan pił, szofer kierował.
W ogóle po wieku złotym, srebrnym, brązowym, żelaznym, cynowym, plastykowym, ...
nastał wiek wirtualny (tzn. niby coś jest - ale jak sobie sam zrobisz, jak nie - to nie ma).
Jeszcze na Uniwersytecie pisałem OŁÓWKIEM (automatycznym, potem Pentel z cienkim grafitem)
na papierze - i zanosiłem do maszynistek (jedne to były "Panie Optymistki" -
które na dalekopisach Optima przygotowywały taśmy i karty perforowane dla maszyn cyfrowych;
druga była Pani <zapomniałem imienia>, która na dwuklawiaturowej maszynie elektrycznej
- a potem na IBM z kulistą głowicą piszącą - przepisywała publikacje, raporty,
książki do druku i powielania). A jaki wtedy miałem ładny charakter pisma! Dzisiaj
sam muszę pisać na komputerze, sam łączyć i odbierać swoje telefony, sam wysyłać swoje
przelewy bankowe (przez Internet), sam ...
Nowe przepisy albiońskie mają pomóc we walce z przestępczością: od dzisiaj zakazane jest nie tylko paradowanie
w miejscach publicznych - ale i produkowanie, sprzedawanie, sprowadzanie i posiadanie. Samurajskich mieczy.
U nas w kraju kiedyś nie spodobały się kije baseballowe, za komuny - noże w barach mlecznych
(z obciętymi końcami!), w albionie - napoje żelowe w małych buteleczkach (!). A żołnierzom Al-kaidy wystarczyły
plastykowe widelce, przypominam.
Kiedyś przesłuchujący mnie gliniarz zapytał, czy mam jakąś broń - z premedytacją potwierdziłem
i zobaczyłem zapalające się w jego postawie zainteresowanie. Na kolejne pytanie puknąłem się w czachę i odpowiedziałem:
"Rozum - to najlepsza broń na was". Chyba nie zrozumiał (był bez broni?) - nie odebrał mi mojej broni!
Kiedy piszę te słowa, radio własnie zapodaje, że w Australii zakazane mają być - gdyż powodują
oślepianie pilotów samolotó podchodzących do lądowania - laserowe wskaźniki tablicowe. I straszno, i stydno.
Drugi już oskarżony w tej samej sprawie (porwania?) powiesił się w celi. Okazuje się,
że miał we krwi alkohol i prochy, a w celi zepsuła się dzień wcześniej kamera nadzoru (przypadkowo).
Jak to jest, że w pierdlu miał gorzałę i narkotyki? Pani rzecznik więziennictwa wyjasnia,
że "był często zabierany na przesłuchania przez CBW, w tym dniu także". To tak wyglądają przesłuchania?
A my kontestujemy jankeskie metody w Guantanamo...
A ten Rumun, co po 4 miesiącach głodówki umarł w pierdlu (przepraszam
- 24 godziny po przewiezieniu do szpitala, było już widać jasne, że nie wyżyje). Może nie chciał pić alkoholu w celi ani się powiesić?
A Blida?
9 kwietnia 2008 roku po przeszukaniu służbowych pomieszczeń przez ABW powiesił się sędzia z
Garwolina (podejrzenie - znowuż - tylko łapówkarstwa). Coż to, wszyscy podejrzani sami będą
sobie wymierzać sprawiedliwość? To jest jakaś zemsta Ziobry zza grobu (politycznego)? Ileż
to filmów nakręcono, gdzie różni tacy biorą sprawiedliwość w swoje ręce (Zorro!, Joe Alex,
...)...
Przypomina się kultowy kawał, jak to na pogrzebie dwu przyjaciół obmawia
nieutulonego w żalu chowającego czwartą żonę:
- Jego trzy poprzednie żony zmarły na zatrucie - a ta wskutek obrazów czaszki.
- Pewnie nie chciała jeść grzybów...
Jako dziecko nie miałem wielkiej świadomości trójpodziału władzy i wiedziałem
tylko, że jest grupa ministrów na czele z Premierem Cyrankiewiczem, a nad nimi Sejm, a nad nimi
Partia z tow. Wiesławem. Zresztą, w kraju nie drążyło się specjalnie tego tematu. Potem
stopniowo nabywałem wiadomości, co która władza ma robić.
Dzisiaj znowuż stoję przed dylematem - Partia kieruje, a rząd rządzi. Tak
było wtedy, teraz, i na wieki wieków amen, OK! Ale Sejm? Dlaczego rząd potrzebuje większości
parlamentarnej? Przecież - tak na dobrą sprawę - w parlamencie powinny odbyć się tylko DWA
głosowania: jedno na samym początku, zatwierdzające skład Rady Ministrów - i drugie, raz do
roku, zatwierdzające budżet na rok przyszły. Więcej nie trzeba. Przecież rząd ma __rządzić__, a
nie bez przerwy kierować do parlamentu projekty nowych ustaw. Przecież to tak, jakby zamiast
grać w szachy - gracze zajmowali się głównie zmianą reguł gry, w międzyczasie tylko od
niechcenia przesuwając bierki na szachownicy. Ja rozumiem, że od czasu do czasu zdarza się
konieczność uchwalenia nowej ustawy (O ogłoszeniu roku pańskiego 3210 rokiem Kaczora Donalda),
ale reszta tych bzdur jest zupełnie niepotrzebna. Wskazuje na to zresztą liczba późniejszych
nowelizacji - może by tak wprowadzić ZAKAZ nowelizowania raz uchwalonej ustawy przez np. 5 lat
(z ew. możliwością jej uchylenia w całości - ale niepowracania znowuż przez 5 lat): jakoś
zdyscyplinowałoby to może szanownych parlamentarzystów.
Zresztą (tu po raz kolejny sięgnę do jednego z kultowych cytatów z Woody'ego
Allena): to przecież tak samo, jakby kupić program komputerowy, albo lepiej - system
operacyjny; i bez przerwy, po kilka dziennie, doklejać do niego wciąż nowe łatki i poprawki...
nie, to chyba nie jest dobry przykład!
W Szczecinie padający śnieg osadzał się na przewodach i gałęziach i spowodował
zerwanie linii wysokiego napięcia i przewrócenie słupów (to nie są jakieśtam cienkie drewniane
patyczki, ale - znane wszystkim - solidnie rozbudowane konstrukcje ze stalowej kratownicy,
mające szeroką podstawę podparcia). Nie, nie w środku zimy - w kwietniu! Odcięło dostawy
prądu do całego miasta - zabrakło światła, wody, ogrzewania, tramwajów, wind, pieczywa,
telefonów... Jedna zadętka powiedziała przez radio, że Szczecin ma dwie magistrale zasilające i
dwie lokalne elektrownie - wszystko odciął kwietniowy śnieżek. A co by to było, gdyby śnieg
spadł w styczniu, taki solidny, zimowy, jeszcze z mrozem? A - czy po sławetnym zawaleniu hali w
Katowicach wskutek opadów śniegu (we styczniu, tym razem) - nie należałoby przyjrzeć się opadom,
jakie mogą spadać w naszym kraju (w różnych miesiącach - dlaczego nie zerwały się te przewody w
styczniu, kiedy jednak trochę śniegu padało?).
Jak wczoraj zapodał inny poteflon, była to najpoważniejsza awaria od czasów II
wojny światowej (!). Co więcej, powiedział, że "elektrownia Pomorzany w ciągu najbliższych
kilku godzin dojdzie do pełnej mocy". Czyli - nie (nie tylko) przewody, ale i elektrownie
siadły?
Redaktor Mann w radiowej Trójce powiedział nazajutrz, że widział zdjęcia ze
Szczecina - powalone słupy, poplątane przewody - wyglądało to, jakby przeszła Mechagodzilla, a nie
popadał kwietniowy snieżek. Żadnych komentarzy ani podejrzeń???
Jak podało radio - poteflon D trafi znowu przed sąd, gdyż sąd odwoławczy
"uchylił wyrok sądu I instancji, skazujący go na ... lat + zakaz .... oraz....".
Przecież to jest bezczelność ze strony dziennikarza w najwyższej mierze - skoro sąd uchylił,
to znaczy, że ten wyrok przestaje istnieć - wypada z obiegu prawnego tak, jakby nigdy nie
istniał. I jakim prawem gryzipiórek jeszcze raz w całej rozciągłości przywołuje, na co go
sąd nie skazał??? Podobnie jest zresztą w ogóle z prawem do ochrony prywatności -
"Adam A. okradł Bartłomieja Babackiego, mieszkańca posesji na 2 piętrze przy ulicy Celiny
nr 3" - kto tu korzysta z większej ochrony - sprawca czy ofiara, na Boga???
Przypomina się starokomunistyczne powiedzenie - nieważne, czy on ukradł -
czy jemu ukradli: tak czy owak był zamieszany w kradzież zegarka.
Bohater jednej z częściej przeze mnie cytowanych książek (TAK! tej, co to
- o innym bohaterze - jest napisane, że "kiedy wyjmował rewolwer, to nie po to,
żeby straszyć - ale żeby zabić". Tam jest więcej bohaterów, z których można i należy brać
wzór) stoi przed wejściem trzymając w ręku trzy dokumenty:
- zieloną przepustkę do gmachu, którą Prokurator Generalny (TAK! o nim też często!) wyrobił mu,
żeby mógł oswoić się z budynkiem i żeby ochrona go poznawała;
- żółtą przepustkę do dalszej strefy, której Prokurator nie miał czasu wyrobić, więc ją po
prostu ukradł dla niego;
- czerwony kartonik, udający przepustkę do strefy specjalnej (jego miejsca docelowego),
której Prokurator nie zdołał ani wyrobić, ani ukraść (ale coś musi mieć w rękach przed
Tajnymi Drzwiami, żeby ochrona na zewnątrz go nie zastrzeliła).
Dobre książki science-fiction (bo jest to oczywiście książka science-fiction)
nie są ani fantastyczne, ani naukowe - opowiadają prostym i zrozumiałym językiem nie o tym,
co będzie się działo daleko wśród gwiazd, ale o tym, co dzieje się tu i teraz, w naszym
otoczeniu. Często wspominam sobie ten cytat, jest taki życiowy. Ostatnio jakby za często;
za często muszę posługiwać się już nawet nie żółtym, ale wręcz czerwonym kartonikiem.
BUŁYCZOW: FILMY, LITERATURA, KSIĘGOWOŚĆ - I ŻYCIE WE WIELKIM GUŚLARZE
Dla mężczyzn hollywood produkuje seryjnie kino akcji - pewnie taka jest potrzeba (albo taką udało się wykreować hamburgerami),
dla kobiet - ckliwe romansidła. Od lat wszyscy wiedzą, że dla mnie ani jedno, ani drugie - Bruce Willis zdecydowanie nie mieszka
na mojej ulicy (ani nawet w moim mieście). Z filmów, które oglądam - Almodovar pewnie też nie mieszka na mojej ulicy - albo mieszka,
ale się nie ujawnia. A Woody Allen - chciałbym, ale pewnie też nie mieszka, niestety.
Skoro nie kino, to może literatura? Od lat dziecięcych nie trawiłem opisów przyrody ani poezji (co innego,
jak ją jakaś dobra kapela zaśpiewa), ani też "hitów" literackich, naszych czy obcych - Pan Wołodyjowski też na naszej ulicy
nie dostałby karty stałego pobytu, Ulissesa nie zrozumiałem (choć - ze snobizmu - przeczytałem),... Złośliwi mogliby powiedzieć,
że Kapitan Nemo TEŻ nie mieszka na mojej ulicy - ale tu znowuż dodam: niestety.
A jaka literaura pozostała - w moim przypadku, jak wszystkim wiadomo, fantastyka naukowa. Ale
oczywiście nie jankeska (to znowuż kino akcji, tyle, że na kartach książki), ale Bradbury, Ursula Le Guin, wreszcie
Lem czy pisarze radzieccy (nie napisałem "rosyjscy", prawda? Rosyjscy pisarze to byli Tołstoj i ten drugi Dostojewski;
ci zaś, którzy pisali w drugiej połowie XX wieku, bezsprzecznie nasiąkli radzieckością - podobnie jak my peerelowsszczyzną,
nie ma co się tego wstydzić!). Dlaczego? Ano, wracam tutaj do początku tej opowieści - większość postaci,
które zapamiętuje się u Lema - Pirx, Trurl, Ijon Tichy - to zwykli ludzie, jak ja czy Woody Allen, tyle tylko, że żyjący
w odrobinę odmiennym świecie - ale za to borykający się z normalnymi i zrozumiałymi i dla nas codziennymi kłopotami.
Łączą więc tą (męską) pasję do przygód i podróży (Kapitan Nemo) z codziennością i normalnością.
Osobliwie widać to u Bułyczowa - Strugaccy wciągają na początku, ale Bułyczow wygrywa w dłuższej
perspektywie czasowej. Strugaccy to jednak jest Spielberg i kino akcji (wyjąwszy kilka pozycji, które oparły się
upływowi czasu - że wspomnieć "Stalkera na skraju drogi"). Bułyczow - to płynące słowiańskim rytmem opowieści
o świecie, który wszyscy znamy, w którym kobiety wystają pod sklepem aż coś "rzucą", mężczyźni grywają na podwórku
w domino a młodzi flirtują. Takie były wszystkie opowieści z Wielkiego Guslaru (Wielki Guslar mógłby być moim
miasteczkiem). I nie dajmy się zwieść pozorom: furda tam jakiś Bruce Willis i jego (nierówna) walka z kometą
(w której sympatia widzów nieodmiennie jest po stronie komety) - w porównaniu z horrorem jaki spotyka Korneliusza Udałowa,
kierownika miejscowego kombinatu budowlanego, kiedy niespodziewanie przyjeżdża z powiatu inspekcja - a tu wszystkie kurki
rozkradli na budowie. I dopiero pomoc międzyplanetarna pozwala mu oszukać inspektora - acz nie do końca (na odchodnym zadaje
pytanie - jak to możliwe, że z kurków leci woda, i to ciepła - skoro budynek nie jest jeszcze podłączony?).
Księgowi też mają takie horrory, dość hermetyczne dla ludzi spoza branży - i dlatego czytuję Bułyczowa: płonące wieżowce
II mnie śmieszą, Udałowa rozumiem aż za dobrze.
W krajach naszego obozu dokonały się "przemiany ustrojowe" - kradną już niekoniecznie ci sami,
za to na zupełnie inną skalę, rozboje z jednej strony - a demonstracje tajniaków z drugiej stały się normą,
społeczeństwo jeszcze bardziej zbiedniało - ale i rozwarstwiło się. Nie wszyscy twórcy znaleźli się w nowej rzeczywistości
- niektóre tuzy kabaretowe nie, a taki np. Sikorowski wspaniale spointował to na swoich płytach (Tok Szoł i n.n.).
Powinna byc już wreszcie pointa po tym - baaaardzo przydługim wstępie - oto ona: wspaniale odnalazł się również Bułyczow.
Nowi Guślarczycy to lepsze, niż krążące dowcipy o "nowych ruskich" - bo pisane "od środka", i nie ze zlośliwą ironią,
ale z dobrotliwą autoironią - wobec swoich, aparatczyków, prezydenta, obcokrajowców, akademików (jak autor). Kupuję wciąż
sporo książek, ale skrupulatnie ich nie czytam (z braku czasu) - jednak czasu spędzonego przy tej lekturze nie żałuję.
Primo: żabojady specjalnie zmodyfikowały konstytucję, żeby "traktat" mógł być ratyfikowany
przez parlament (a nie w drodze referendum). Czytaj: kiedyś społeczeństwo uchwaliło kaganiec na swoich parlamentarzystów,
aby nie mogli wykolegować "przypadkowego społeczeństwa", które ich wybrało. No, to parlamentarzyści,
żeby nie poddać "traktatu" pod osąd społeczeństwa, sami uchwallili sobie zdjęcie tego kagańca. Secundo: w Albionie podobnież jest tak samo. Tertio: we Szwajcarii (obcojęz.: jeden z najbogatszych krajów swiata, nie należący do Eurokomuny)
oczywiście wszystko poddaje się pod referendum (a i obywatelom po przeszkoleniu wojskowym daje się broń do domów na przechowanie). Quatro: oczywiście, rozumiem, że są kraje większe i liczniejsze od Szwajcarii.
I dla uproszczenia formalnego funkcjonowania, nie wszystko __trzeba__ od razu uchwalać w powszechnym głosowaniu
(np. ustawę o sznurku do snopowiązałek). Ale te ważniejsze dla społeczeństwa może jednak raczej tak.
Przecież w czasie, który zużywany jest na dyskusje o konieczności bądź niedopuszczalności referendum,
możnaby spokojnie to referendum przeprowadzić. Jeszcze raz to samo inaczej - rozumiem, że specprocedurę
nie wyciągamy ze szuflady przy byle okazji. Ale jeżeli okazja jest specjalna (a ustawa mająca oddać suwerenność
eurokratom chyba jest z tej beczki), to odsunięcie społeczeństwa od decydowania wskazuje, że parlamentarzyści boją się,
że społeczeństwo jednak ___nie zaakceptowałoby__ "traktatu". Czyli - wybrani naszymi głosami parlamentarzysci
wiedzą, że wola społeczeństwa jest inna od ich widzimisie - i z całą bezczelnością postanawiają
podjąć decyzję "po swojemu", na poprzek opinii swojego elektoratu. Pięknie, k...a, pięknie. Quinto: ale to już było - "szampan": ekskluzywny trunek, który społeczeństwo spija ustami swoich
przedstawicieli. Albo inaczej: "władza wyżywi się sama (Jerzy Urban)" Dopisane 13 VI 2008 Przepierdolili ! Ale nie ci daremni kopacze nożni - nie, Eurokraci.
Przepierdolili ten swój traktat - usiłowali nam go wcisnąć na siłę, rękami "naszych przedstawicieli".
A kiedy raz miał okazję wypowiedzieć się naród - przepierdolili z kretesem!
Chyba lubię tych Irlandczyków...
byłem w szpitalu! Nie - nie jako pacjent (współczuję ordynatorowi,
na którego oddziale kiedyś wreszcie wyląduję - ja, oczywiście, wyjdę nogami do przodu
- ale on dostanie piątkę bez zawiasów i o to się przed śmiercią postaram), jako odwiedzający.
Bardzo sobie cenię takie wizyty - po każdej jestem na pół roku wyleczony z każdej przypadłości, od grypy po zranienie.
Już wiem, że nie trzeba kupowac tych "papirowych botow" (jak śpiewa Nohavica)
- wyciąga się je z koszy na śmieci. Ale ten posiłek - dwie kromki czarnego chleba i kawalątek margaryny.
To była kolacja. Toż nawet za najczarniejszych czasów komunistycznego FWP dodawali dżemu wedle życzenia.
I obiad - zupa jarzynowa, chleb (to chyba drugie danie?).
I do tego - ten telewizor na wrzucane monety w każdej sali (jak u Philipa Dicka w Ubiku
- te drzwi na monety) oraz "gazetka szpitalna" - ordynus + dwu przydupasów i tekst na całą stronę
o ich szczególnie udanej operacji.
Ja bym posmarował te sznitki tą margaryną, porwał tę gazetkę na kawałki,
obłożył te sznitki gazetką jako "bajlagą" i zaniósł ordynusowi jutro rano do gabinetu.
Jeżeli na to mają iść MOJE pieniądze z podniesionej składki zdrowotnej - to niech wszystkie te konowały
jak najprędzej wypierdalają do Iralndii. Tak, kurwa, NIE!
Wspominałem już, że księgowość jest jak fizyka (The
Universe as a Bookkeeping", mój chyba najgenialniejszy michałek)? Koryfeusze fizyki współczesnej wybaczą mi dalszy ciąg
- moje wiadomości zatrzymały się tak z dekadę temu, w fizyce cała wieczność. Podstawowym budulcem wszechświata były wtedy
już nie kwarki, ale drobniejsze od nich struny. Z nich budowało się kwarki, z tych - protony i elektrony
(neutron = proton + elektron, to wiadomo było od dawna), z nich - atomy, z tychże - cząsteczki [oszczędzę Wam
kursu fizyki i astronomii ze szkoły średniej], aż do Metagalaktyk i wreszcie poszczególnych Wszechświatów.
I na kazdym piętrze abstrakcji istnieje rozbudowana teoria i niebanalny aparat matematyczny do jej opisu,
całe tabuny naukowców zjadły na tym doktoraty - aby na kolejnym, wyższym piętrze zostawić z tego jedną / dwie liczby
- i zbudować inną, równie rozbudowaną teorię z innym, równie niebanalnym aparatem matematycznym do opisu tegoż znowu piętra abstrakcji.
Podobnie hierarchiczna struktura obowiązuje w księgowości - i to na co najmniej dwu prostopadłych osiach:
czasowej i korporacyjnej. Czasowa jest bardziej widoczna, bo wszystko dzieje się w tym samym miejscu:
z raportów dziennych powstają zestawienia miesięczne, z tych sprawozdania kwartalne, bilanse roczne i wreszcie
artukuły prasowe - "w ostatnim dziesięcioleciu zwiększyliśmy dynamikę o 5 punktów procentowych"
(na to dziesięciolecie składa się prawie 40 tysięcy raportów dziennych, obwód Ziemi wokół równika).
Korporacyjna znowuż rzadko jest widoczna - chyba, że te same osoby pracują w systemie taśmowym
i przechodzą ze stanowiska na stanowisko w procesie comiesięcznej biurokracji. Najpierw na jednym komputerze człek
drobiazgowo uzgadnia przez dwa dni tabelki zawierające setki np. faktur - a potem przesiada się na inny komputer
i siada do innych tabelek, równie kobylastych, gdzie z tych pierwszych importuje trzy - cztery liczby
(ulubiony przez firmy-matki anglosaski termin split, mający ładne polskie tłumaczenie "rozbicie";
split on = rozbicie według). I - kiedy te trzy liczby nie chcą wcisnąć się do aktualnych tabelek
- przypomina sobie, jak przygotowując te poprzednie dzwonił do pracowników na jeszcze niższy szczebel abstrakcji
"to jaki tam jest ten termin płatności? 30 czy 60 dni? Aaaa - 37% natychmiast, 42% po 62 dniach, a 21% po dwu latach!
A jak ja mam to wbić do formularza, jak tu mam JEDEN termin płatności?" A po drugiej stronie siedzi handlowiec,
dla którego był to dzień ciężkich negocjacji, gdzie walczyło się o każdy procent i każdy dzień płatności,
i nie potrafi zrozumieć, że "nie mieści się w okienkach, bo formuła go odrzuca".
Na poziomie galaktyk nie widać już idywidualnych ludzi ani ich problemów.
Na poziomie kwarków też ich nie widać. Są całkowicie ahumanistyczne (w przeciwieństwie do fizyki klasyczno-newtonowskiej).
Podobnie jest też na kolejnych wysokich szczeblach korporacyjnych. Dotyczy to zresztą jakiejkolwiek
formy organizacji, w tym administracji państwowej. Ale Cezar posiadał tych liktorów, którzy powtarzali mu
"Pamiętaj, że jeseś śmiertelny". Niektórych Rzymian jednak nie dało się opamiętać. A co z pracownikami korporacji?
... ale to nic! Trzymam teraz w ręku "wyciąg bankowy" z BPH, a własciwie __dwa__:
jeden z rachunku bieżącego (normalnie, bez cudów: taki, jakiego najbardziej nie lubię
- zbiorczy za cały miesiąc, od 01/12/2007 do 31/12/2007, data wyciągu 01/01/2008)
i drugi, z rachunku lokaty conocnej:
wyciąg od 01/12/2007 do 31/12/2007, data wyciągu______ 03/12/2007
Brawo! A my smiejemy się z dowcipów o genialnych wynalazcach okupujących biura patentowe
ze swoimi maszynami czasu. Teraz zostało już tylko perpetum mobile (o, przepraszam
- to już wymyslono dawno temu: w Polszcze, czyli nigdzie).
Człowiek robi w życiu różne rzeczy - jedne sporadycznie, inne regularnie; jedne z przymusu,
inne dla przyjemności. Tysiąclecia rozwoju ludzkości nauczyły m.in. czerpania przyjemności także i z
rzeczy "obowiązkowych": np. jedzenie przestało być tylko przyjmowaniem pokarmów w celu zaspokojenia
potrzeb energetycznych organizmów - a stało się sztuką (ś.p. Stanisław Lem włożył w usta jednego
nieziemca słowa, że "sztuka ta na Zemyi zwie się gastronomią i jest jeszcze sławniejsza od astronomii"
- 100% racji!), i to nader wyrafinowaną (choć nie osiągnęło jeszcze szczytów swoich możliwości
- znów przywołam nieboszczyka Lema z innej opowieści, gdzie w zamierzchłej przyszłości,
kiedy to wskutek bezmyślnego użycia tajnej bronii zaniknął zupełnie popęd seksualny, i
- aby wypełnić pustkę, która ogarnęła prawie całą sferę życia publicznego: literaturę, sztukę,
kino, teatr, reklamę, ... - na to miejsce wkroczyła gastronomia; łącznie z nielegalnymi nocnymi lokalami,
w których żądni perwersji mogli np. spożywać jajecznicę przez rurkę). Innym przykładem jest np.
konieczność noszenia odzienia, która wykształciła potężny przemysł tekstylny z jednej
- a modelki i pokazy z drugiej.
Równocześnie od niepamiętnych czasów pojawiali się abnegaci,
którzy z niewiadomych powodów (a raczej wiadomych - tym zajmuje się psychiatria) powstrzymywali
się od zaspokajania tych czy innych potrzeb; albo całkowicie (Szymon Słupnik, celibat, ...)
albo częściowo (np. wegetarianie - choć Homo Sapiens jest przecież ssakiem mięsożernym).
Miało to być odbiciem siły charakteru (głupie, ale jeszcze daje się zrozumieć) albo wyrazem poświęcenia
rzeczy doczesnych na rzecz transcedentalnych (nie wiem jednak, czemu bóstwo miałoby czerpać
przyjemność z pozbawiania swoich poddanych elementarnych funkcji życiowych - chyba,
że hoduje nas tak, jak my hodujemy kwiatki na oknie, zwierzeta w ZOO czy kurczaki na farmie
- bez świeżego powietrza, buszowania po gumnie,... - tylko jeść, wydalać i znosić jajka na pański stół).
Nie zajmujmy się jednak dewiantami, ale ludźmi normalnymi.
Niestety, nie wszystko, co jest przyjemnością, można sobie dawkować bez ograniczeń.
Picie jest przyjemne - ale od pewnego momentu potem jakby mniej. Jedzenie (mam na myśli smakosza)
od pewnego wieku powoduje naturalne ograniczenie zdolności poruszania się w przestrzeni
(zwłaszcza ciasnej). Ubieranie - o nie, tutaj - zwłaszcza kobiety - nie znają żadnych ograniczeń:
nigdy za dużo butów, fatałaszków, choćby torebek czy kapeluszy. Spanie też jest przyjemne
- ale w nadmiarze powoduje wyrzucenie z pracy.
Po tej przydługiej dygresji wstępnej możemy wreszcie przejść do właściwego tematu.
Wiem już, czemu dawkuję sobie jedzenie. Rozumiem, czemu nastawiam budzik.
Akceptuję grzeczną odmowę kolejnego kieliszka. Tłumaczę sobie, że nowy smoking kupię dopiero,
kiedy ten stanie się za ciasny. Ale seks? Jaka może być przyczyna,
że zamiast pójść do łóżka - ludzie rezygnują z seksu. Mimo, iż mają czas, mają okazję,
partner/ka nie wzbudza repulsji, nadmiar niczym nie grozi; co więcej - jeszcze mogą
i nawet mają ochotę. Nie ma żadnej rozsądnej przyczyny, żeby odłożyć seks "na później"
- dzisiejszy seks nie wyklucza jutrzejszego czy przyszłomiesięcznego.
Co ciekawsze - częściej dotyczy to kobiet, niż facetów. Nigdy nie byłem kobietą
- może one rzeczywiście nie lubią seksu w żadnym wieku,
i tylko udają w celu ustawienia się w życiu, tak długo, jak jest to im potrzebne?
Na szczęście - chyba nie wszystkie (bo dałbym głowe, że TE są już w życiu ustawione). Jedna znajoma odpowiedziała na to tak:Nie spotkałam jeszcze nigdy mężczyzny, który nie
lubiłby seksu. Co do kobiet nie dam głowy, że są takie co nie lubią. Ale to jest ten rodzaj co
nie trafił na dobrego kochanka. Jak zamiast jabłka podadzą ziemniaka, stwierdzisz, że nie
lubisz jabłek. Inna widzi to tak:Ludzie chodzą do łóżka, bo to w zasadzie jedyne miejsce do spania,
a dlaczego rezygnują z seksu? Bo nie często zadają sobie pytanie, czy seks, który są w stanie zaproponować partnerowi,
jest naprawdę satysfakcjonujący obie strony. Bo bylejakość wdarła się do alkowy również...
bo nie każdy zadawala się pochłanianiem jedzenia, niektórzy lubią się delektować,
smakować... na co replikuję następująco: Nawet największy sybaryta nie zawsze delektuje się i smakuje
- czasami zjada "kiełbasę z wolnej ręki" (w starym miesięczniku "Ty i Ja" był kącik
kulinarny, m.in. prezentowali tam swoją ulubioną potrawę zaproszeni znani ludzie. A kiełabasę
z wolnej ręki, z bułą i musztardą, zaporoponował Stefan Wiechecki "Wiech") albo kanapkę ze
serem na pokładzie egipskiego samolotu. Bo nie ma czasu, bo nie ma nastroju, bo dziś ma ochotę
na jakiś lekko zboczony prymitywizm,... Ale je codziennie (a nawet kilka razy dziennie).
Czasami nie zadowala się spaniem na wygodnym łożu - ale śpi w namiocie, w
ciasnym samolocie, w aucie na parkingu. Ale śpi codziennie (a nawet kilka razy dziennie).
Czasami nie oddycha wonnym powietrzem znad dziewiczych łąk, ale przaśnym znad kominów Rudy
Chebzia,... Ale oddycha 10 (?) razy na minutę.
I o to mi właśnie chodziło...
W dzień Santos Jorgos w Hiszpanii panie dostają po jednej róży
- a panowie po książce. Od razu skojarzyło się nam z łódką Bols,
ale prowadzący redaktor zadał pytanie: czy książki te są czytane, czy też lądują na półce w biblioteczce domowej?
Świętej pamięci Stanisław Lem opisał raz, jak to Konstruktor Trurl
- kiedy już strasznie narozrabiał - poszedł na grób swojego profesora zasięgnąć porady.
Nieboszczyk - kiedy już wypytał się - zbeształ Trurla, że był najgorszym z jego studentów:
bo ten rzekomo nierozwiązywalny problem jest dokładnie opisany na stronie 253 tomu XLVII
dzieł Profesora. A potem profesor - tonem przygany - zagrzmiał: Gdzie trzymasz, Trurlu,
moje Opera Omnia - na półkach w gabinecie czy też po śmierci swojego profesora wyniosłeś
je do piwnicy? Trurl, łamiącym się głosem, wyznał, że w piwnicy:
nie mógł bowiem przyznać, że dwoma nawrotami ciężarówki wytransportował je do składnicy miejskiej.
I taka jest prawda o książkach wręczanych w dzień Santos Jorgos
- ani czytane, ani w bibiloteczce: lądują w centralnym, to pewne!.
Dawno już nie byłem u fryzjera i robię się coraz bardziej zarośnięty - jak
małpa. Potwierdza to tezę, że jako człowiek pochodzę od małpy. Mogę stwierdzić, że na pewno
znam jednego ze swoich rodziców - matkę mianowicie. Zatem - moja matka byłą małpą!
Dawno już to wiedziałem... GIMNASTYKA PORANNA - HENRYK SYTNER W RADIOWEJ TRÓJCE
W dzisiejszej "Gimnastyce porannej" Henryk Sytner przywiódł jakiegoś znanego
olimpijczyka, który zachęcał do biegów. No - na początek, do marszobiegów, albo wręcz tylko
marszów. I oczywiście bez przeforsowywania - ponieważ każdy ma inną wydajność organizmu, więc
nie stawiamy sobie dystansu, ale czas - zaczynamy od kwadransa.
No, pięknie - ale w ciągu kwadransa to ledwo człowiek zdąży zapiąć kurtkę i
zapalić papierosa na tym wietrze.
Już lepsza była inna propozycja - że optymalnie byłoby maszerować aż do
zmęczenia, i potem wrócić do domu. Tylko, że - zdaniem tego maratończyka - byłoby to 100% za
dużo (bo kiedy poczujesz zmęczenie - to masz raz tyle drogi powrotnej).
Jakieś bzdury - to jest doskonała propozycja i widać fachowość podejścia
zawodowego sportowca: chodzimy aż do zmęczenia - a potem otwieramy auto i jedziemy do domu. I
raczej prędko - żeby nie podpadło, czemu ten facet już trzeci raz obchodzi w koło ten
zamknięty samochód!
NIP? PESEL? NIE - NUMER TELEFONU ZAŁATWI WSZYSTKO!!!
Muszę to opatentować, bo będzie to - moim zdaniem - hit. Każdy otrzyma numer telefonu komórkowego przypisany do niego na stałe,
niezależny od operatora (już teraz można migrować do innego dostawcy ze swoim starym numerem). Ale
- numer ten będzie tworzony na zasadzie podobnej do PESELA: zaczyna się od roku urodzenia,
potem miesiąc, dzień, płeć... Dzwoni komórka, wyświetla nieznany Ci numer, patrzysz tylko - nie,
z taką pudernicą nie chcę rozmawiać. Ale - to jeszcze nie wszystko: dalszą częścią składową numeru będą
(w przypadku kobiet) - wymiary, tusza i wzrost. Patrzysz na wyświetlacz - rany boskie!
dziewucha w kwiecie wieku, z takimi walorami - odbieram natychmiast (Szanowne białogłowy zechcą
dopracować zakres informacji zawartych w numerze a dotyczących facetów: rozmiar? stan konta?
marka auta? powierzchnia rancza?). Oczywiście, to może ulec zmianie - ale np. dziewucha po wyjściu
za mąż też zmienia np. nazwisko; więc tutaj, po wstrzyknięciu silikonu, udaje się do telepunktu
i dostaje nowy numer odzwierciedlający aktualne walory. To zmienia się nieczęsto; a waga? będzie
to najlepszy bodziec do nieulegania otyłości (albo - bulimii).
No, i teraz można sobie dopiero skorzystać z dobrodziejstw cywilizacji
- żadne tam "randki w ciemno". Bierzesz do ręki telefon i nakręcasz - wiek, wymiary, kolor oczu...
Gorzej, jeżeli telefon odpowie: "nie ma takiego numeru"!
Reklama o słuchaczce dzwoniącej w sprawie męża (Edwarda? Nie - ma już nowego) oraz te inne milutkie
dwie o Pani, która musi z nim porozmawiać (bo chce mieć nowego męża) to jest absolutnie nic w porównaniu
z ostatnią reklamą w której położna dyplomowana radzi kobietom, które po chwialch intymnych z partnerem odczuwają dyskomfort.
Nie - nic z tych rzeczy - Laktacid, Moi Drodzy, Laktacid. Zapewni Paniom uczucie komfortu "po tym".
A Panowie nareszcie mogą odłożyć opasłe podręczniki Wisłockiej i Van der Velda - i pooglądać sobie boks przy piwku.
Przed użyciem przeczytaj ulotkę...
No, i byłem u mojej fryzjerki w Katowicach przed Świętami - strzyżenie męskie,
na sucho, bez mycia: 30 PLN.
No, i byłem u fryzjerki przed Świętami (Sylwestrem, konkretnie), na Słowacji
- strzyżenie męskie, na sucho, bez mycia: 80 ileśtam koron. Dałem 100 SKK.
Czemu nie pojechałem teraz też na Słowację? Za te 20.- PLN różnicy kupiłbym z
5 litrów paliwa - starczyłoby tam i z powrotem!
radiowa Trójka, gadające głowy o wyborach w Rosji, kilku naszych i jeden tamtejszy
(a jak ładnie mówi po polsku - chociaż ze śpiewnym akcentem. Władimir Kirianow - redaktor naczelny
nie usłyszałem czegotam). Agresywna Pani prowadząca cały czas podpuszcza i prowokuje:
"czy Miedwiediew jest klonem Putina"? Kirianow spokojnie odpowiada: "Proszie Pani,
Prezydent Miedwiediew na pewno nie jest bratem bliźniakiem Premiera Putina". Nic dodać, nic ująć!
PRAWNIK W ZDRERZENIU Z NORMALNYM CZŁOWIEKIEM (AUTENTYCZNE)
Marek opowiadał, że był na ogłoszeniu wyroku. Przez dobre piętnaście minut
sędzia monotonnym głosem odczytywał, że "z powództwa firmy przeciwko", "w drodze
powództwa wzajemnego", "w nawiązaniu do dołączonych akt sprawy"... Kiedy Markowi
wydawało się, że sędzia wreszcie przejdzie do meritum - ten nagle skończył.
Na korytarzu spytał radcę:
- Panie mecenasie, to w końcu wygraliśmy - czy przegraliśmy?
- Pan żartuje? - odparł mecenas.
Kiedy przestaliśmy się śmiać, Marek kontynuował:
- Wygraliśmy - dodał mecenas.
Z własnego doświadczenia - ja mu wierzę (Markowi, mecenasowi niekoniecznie).
Jakiś poteflon wylicza, ile to musi umieć kobieta, żeby zostać zwykłą kurą domową - musi być kucharką, praczką,...
Ciekawe, czemu nikt się nie zastanowi, ile musi się nauczyć facet, żeby zostać zwykłym pantoflarzem
- musi być palaczem CO, hydraulikiem, malarzem, ogrodnikiem, mechanikiem samochodowym, ...
Nie pieprzmy - przynajmniej nie pieprzmy o równouprawnieniu; pieprzmy kogoś... [ustawa o kontroli prasy i publikacji]
to
jest mój nowy komputer. Dawno już chciałem go mieć - płyta i procesor czekają od grudnia,
GeForce kupiłem w listopadzie do konfiguracji dwuwyświetlaczowej innego komputera (nie zaciągnął jej),
wolny zasilacz ATX i dysk SATA mam tak od lata, reszta zawsze się gdzieś wala po domu.
To nie jest zły komputer - ma czterordzeniowy procesor. Jak wkładałem mu płytę instalacyjną Linuxa
- napęd DVD spadł z filiżanki (nie widac jej, ale on stoi na filiżance,
żeby przy otwieraniu szuflada nie zahaczała o instrukcję do płyty) i pociągnął kable,
z których jeden wkręcił się w wentylator od procesora. Nie lubię też tych płyt głównych,
co nie mają zintegrowanej grafiki - wskutek wystającej w górę karty VGA nie mogę zamknąć po pracy
pudełka od płyty głównej i kurzy się do środka. Ale chyba wszystkie moje komputery mają niepozamykane obudowy!
moja inna płyta główna jaką nabyłem miała magistralę tylko do 1066 MHz, więc procesor C2D E8200 musiał pójść do
komputera nastolnego, któremu zabrałem Core2 Q6600. Trochę mi żal było tej zamiany - tu procesor
dwurdzeniowy, tam cztero (ale za to magistrala wolniejsza) - no, pal sześć. Na początku "nowy" nie chciał go
"uciągnąć", ale przeprogramowałem mu najnowszego BIOSA z Internetu. Jakoś tak po zabutelkowaniu (po angielsku
mówi się to flash a BIOS - po naszemu więc zaflaszkować, a na polski flaszka to jest
przecież butelka - i niejedna przy tym poszła: strony ASUSA otwierają się wolno) BIOSa pognało mnie
wyświetlić aktualny stan blaszaka (czy się ten BIOS zabutelkował). No, i dostałem za swoje - na tej samej
karcie BIOS wyświetlił też dane procesora...
I teraz pytanie - ile rdzeni ma procesor Quad? Pani mówi "jeden"? Nie pytam o ilość procesorów
tylko rdzeni w procesorze! Pan mówi "dwa"? Nie, proszę Pana - to nie jest procesor Core 2 Duo! Ile tu słyszymy
- że "Quad to cztery"? Fura, niestety. Proszę spojrzeć na obrazek - procesor Quad, jak sama nazwa wskazuje,
ma trzy rdzenie. Watsonie, to jest elementarne...
Proszę nie sugerować się datą BIOSa - to nie jest żart primaaprilisowy, zdjęcie jest autentyczne!
"Programming today is a race between software engineers striving to build bigger and better
idiot-proof programs, and the universe trying to produce bigger and better idiots.
So far, the universe is winning." -- Rich Cook
Światła w samochodzie służą dwum celom - do oświetlania drogi kierowcy
(zasadniczo to te z przodu) oraz do ostrzegania i sygnalizacji INNYM kierowcom
(te z boku i z tyłu, acz nie tylko - z przodu np. kierunkowskazy). Światła przeciwgielne tylne
służą bezsprzecznie temu drugiemu celowi.
Jeżeli rażą Cię moje światła przeciwgielne tylne - to DOBRZE:
znaczy to, że jedziesz za blisko mnie; zwolnij, zwiększ dystans - we mgle nie zahamujesz
tak szybko i tak gwałtownie. Taka jest rola tych świateł.
Chyba, że _nakażesz_ mi je wyłaczyć. Jeden noblista mawiał: "Masz Pan gorączkę
- stłucz sobie, Heniu, termometr!"
Prezes Orlenu vs. szef MSP: Naciski w sprawie prezesa Polkomtela
Minister Skarbu Państwa Aleksander Grad miał wywierać nacisk na prezesa PKN Orlen Piotra Kownackiego
w sprawie wymiany szefa zarządu spółki telekomunikacyjnej Polkomtel. Zarzut taki znalazł się
w poniedziałkowym oświadczeniu prezesa płockiego koncernu. Minister zaprzecza. ...
tak napisali. Ja jednakże nie wszystko rozumiem:
jeżeli jestem posiadaczem (całego, albo przynajmniej kontrolnego) pakietu
(akcji, udziałów) jakiejś spółki, to jest ona MOJA. Tzn. majątek spółki jest oczywiście
majątkiem odrębnym od majątku udziałowców (i nie moge sobie np. wziąć z kasy stówki na wakacje w Egipcie),
ale DECYZJE w spółce podejmowane są po mojej myśli, a nie same ze siebie. Oczywiście, nie podejmuję
tych decyzji bezpośrednio - powołuję sobie Zarząd i on ma to robić ZA MNIE
(albo powołuję sobie Radę Nadzorczą, a ona ustanawia Zarząd według moich wskazówek).
Jeżeli dzwonię do Prezesa Zarządu i mówię mu (w granicach prawa) co chcę, żeby zrobił
- to on to albo robi - albo ja zwołuję Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie i wyp...
tzn. odwołuję Zarząd ze skutkiem natychmiastowym (oczywiście, może będę musiał mu wypłacić
odprawę z Kodeksu Pracy, ale wypieprzyć go z FUNKCJI nikt mi nie zabroni). Jeżeli mam Radę,
to wysyłam SMSa do Przewodniczącego Rady, i albo oni zbierają się, aby odwołać Zarząd w trybie odwrotnym
- albo zwołuję Walne aby odwołac niepokorną Radę. I od tego nie ma odwrotu
- właściciel spółki musi mieć wpływ na obsadę osób, którym zawierza swój majątek. Oczywiście,
inaczej to wygląda, gdy właścicieli jest wielu i nie mają jednomyślności, ale nie o tym mówimy.
A jeżeli moja spółka kupiła inną spółkę, to oczywiście to wszystko, co powyżej,
z pozoru dotyczy bezpośrednio Zarządu tej mojej spółki. To Prezes (lub umocowana przez niego klika)
idzie i głosuje na Walnym Zgromadzeniu tej spółki - wnuczki. Ale tylko z pozoru
- Prezes albo zagłosuje tak, jak JA mu nakażę - albo przestanie być Prezesem spółki-córki
i na Walne spółki-wnuczki wyznaczę innego Prezesa. Bo to TEŻ jest moja własność - pośrednia, co prawda, ale MOJA.
Wydawanie poleceń Prezesowi Zarządu mojej spółki, jak ma głosować na Walnym
w spółce-wnuczce NIE JEST wywieraniem żadnego nacisku - jest realizacją świętego prawa własności,
jakie mam wobec MOJEJ spółki i jej majątku, w tym spółek podporządkowanych.
Nie dajmy sobie mydlić oczu tym eurosocjalistom!
pod delegacją do Moskwy są rachunki. Pierwszy jest z knajpy - "Płanieta Suszi
- Japonskij Riestoran" widnieje wyraźnie stylizowaną na kanji cyrylicą na frontowej stronie.
I kwota na dole: "Rubli 1175" grażdanką. Pod spodem biurwa wyliczyła: 1 CNY = 0,3368 itp. itd.
A ja myślałem, że ChiŃskie Yuany są w jednym kraju, suszi - w drugim,
a Rosja to jest zupełnie trzeci. Stary i głupi! A przed młodymi świat stoi otworem...
Następny jest już zwykłą cyrylicą "Kafe Moskwa". "Rubles 480/Rubliej 480"
(jest dwujęzyczny). Też mnoży przez chińskie juany, a co?
Rozmowa dziennikarza ze słuchaczką nt. powrotów z emigracji. Słuchaczka wróciła ale
- jak mówi - nie umie się tu odnaleźć, wróciła akurat z kraju bardzo uczciwego, nie z jakiejśtam Anglii,
nie godzi się na łamanie swoich praw,...
- Myśli Pani, żeby znowu wyjechać?
- Panie Redaktorze, w poniedziałek wyjeżdżam znowu, tym razem chyba już na stałe...